Radio Białystok | Gość | prof. Marek Budzyński - architekt
- To co jest niepokojące w Białymstoku to, że macie strasznie dużo, bardzo szerokich, sprawnych ulic, po których niewiele się jeździ - ocenia architekt.
Czy Białystok rozbudowuje się przyjaźnie dla ludzi czy też nie? O architekturze miasta z profesorem Markiem Budzyńskim rozmawia Lech Pilarski.
Lech Pilarski: Białystok podoba się panu?
Prof. Marek Budzyński: Tak. Poznałem Białystok przez kościół Świętego Rocha, to jest wspaniały kościół, wspaniała lokalizacja.
To dzieło wspaniałego przedwojennego architekta Sosnowskiego.
Ja oczywiście mam niechętny stosunek do tego, że Białystok dość chętnie zacierał ślady przeszłości, zwłaszcza tej rozdrobnionej drewnianej architektury, tego nie lubię. Również tych wielkich domów z okresu ekspansji budowlanej z czasów Gierka, one tak strasznie jak kontrastują z naturalnym układem miasta Białystok.
Białystok tak naprawdę poznałem prawie 10 lat temu, wtedy kiedy wygraliśmy konkurs na Operę i Filharmonię Podlaską. Białystok się przez te lata zmienił niezwykle.
Na korzyść czy na niekorzyść?
Wydaje mi się, że ilość wydanych pieniędzy na układy komunikacyjne, niestety przy swobodzie inżynierów dróg spowodowała, że cała masa charakterystyki przestrzennej Białegostoku została mocno zdominowana przez te drogi. Nie uważam, że aż tyle dróg było potrzebnych i tak prowadzonych.
To jest uwaga, która jest dość powszechna we wszystkich miastach, ale myślę, że w Białymstoku to ja jakoś silnie odczułem, bo Białystok poznałem przed tymi drogami, a one się tak wspaniale rozwinęły, ale w dużym stopniu też źle oddziałały na tą miejskość, trochę ją rozbiły.
Jest taka współczesna tendencja najnowsza, wszyscy zastanawiają się po co nam tyle tych ulic. Bo jak tak oszacować, to ulice zajmują około 40 procent przestrzeni miejskiej i brakuje tej przestrzeni ludziom.
To zawsze było, ale myślę że jest w nowej Polsce, dzięki dotacjom europejskim inżynierowie od dróg odzyskali wielkie możliwości, wielkie pole do popisu. A że jednocześnie władza miejska była rozliczana z ilości pieniędzy, które wydała - pieniędzy europejskich - to jak ktoś dużo wydał, to był dobrym burmistrzem albo dobrym prezydentem.
Są pozytywne - np. przeróbki znane z ulicą Lipową, myślę że dla odtworzenia jakiegoś nastroju miejskiego, są dobre. To widać zresztą - ludzie chodzą, bywają, jedzą, lubią to miejsce.
Jak to robić, żeby budować dobrze, ładnie i żeby ludzie to lubili?
Ja to wiem, ale to jest bardzo niechętnie przyjmowane. Myślę, że mam parę zrealizowanych projektów w skali miejskiej - np. na Ursynowie północnym, w którym są miejsca, plac, nowe ulice handlowe, w których ludzie wyraźnie się czują dobrze. Nawet ta część Ursynowa, którą projektowałem nazywa się teraz Starówką. Jest to dość śmieszne.
Ale to wcale nie jest śmieszne, bo przecież jak popatrzymy na różne wpisy na blogach, różne opisy, literaturę i tak dalej to ludzie fascynują się właśnie starymi miastami.
To nie tyle jest problem samych obiektów, aczkolwiek też, ale również sposobu ich relacji do ulicy - czy one tworzą przestrzeń publiczną, a na to żeby stworzyły przestrzeń publiczną to oprócz tego, że mają swoją fasadę to za nią kryją się funkcje, do których my chcemy dojść, wejść, posiedzieć albo kupić.
Drugim takim elementem, oprócz drobnoziarnistości samych budynków i tworzenia przestrzeni publicznych jest problem relacji do miejskiej zieleni. Ja uważam, że każdy budynek powinien tworzyć - z jednej strony przestrzeń publiczną, a z drugiej strony tworzyć współżycie. Generalnie nazywam to biosferą, czyli współżycie z przyrodą, która tworzy warunki życia na Ziemi. Jest to unikalny system we wszechświecie. Myśmy powinni go umieć adaptować do naszego budowania.
Żeby architektura nie łamała przyrody, ale się w niej odbijała, a nawet współżyła z nią.
Współżyła - to jest właściwsze słowo. Tak jak ma współżyć z intensywnym życiem miejskim bądź rozwodnionym życiem miejskim. W organizmie miejskim ta część, która jest żywa w kategoriach publicznych, to jest 20-25 procent, a cała reszta to musimy dojechać, dojść. Jak rozmieszczone te funkcje są i jak ta przestrzeń komunikacyjna jest delikatna i oswojona. To co jest właśnie niepokojące w Białymstoku to, że macie strasznie dużo, bardzo szerokich, sprawnych ulic, po których niewiele się jeździ. To jest istotny problem współczesności.
Co też jest zadziwiające w Białymstoku, z tych osiedli, które otoczone są różnorodnymi laskami, często niezadbanymi, do parku trzeba dojechać do centrum. Zadziwiające, że stworzyliśmy sporo dużych osiedli po 70 i więcej tysięcy ludzi i tam nie ma żadnego terenu zielonego, gdzie byłaby ta zieleń, ta przestrzeń pięknie zagospodarowana.
Miasto-gmina - konstrukcja administracyjna, przestrzenna i ludnościowa powinna być spójna - i ilościowo jeśli chodzi o ludzi w granicach 15-90 tysięcy góra. Bo to wtedy tworzy, że tam będzie się chciało mieć swój rynek, główną ulicę handlową, będzie się chciało mieć ten park, o którym pan wspomniał i żeby ten park tworzył odpowiednią strukturę łączącą się z otaczającymi laskami i wtedy to wszystko będzie grało.
A ten typ tworzenia urbanistyki jest w tej chwili właściwie zanegowany. Nie ma regulacji urbanistycznej. Zawód architekta w Polsce został właściwie zlikwidowany, przestał być o charakterze publicznym. Każdy może być urbanistą, nie musi pan skończyć szkoły odpowiedniej, nie musi pan zdobyć doświadczenia, uzyskać tak znane uprawnienia - tego pan nie musi.
To jest problem otwarcia się naszego kraju na pełną swobodę wielkich finansowych struktur, które chcą mieć pełną swobodę w wykupywaniu terenów, stawianiu budynków takich jak oni uważają i jak je im są słuszne. Ten problem jest we wszystkich właściwie miastach polskich bardzo wyraźnie widoczny.
Zwyciężyła deweloperka nad architekturą.
Deweloperka jeszcze sama w sobie nie jest groźna.
Jak straci kontakt z rzeczywistością to jest bardzo groźna, a straciła w sensie takim, że to widać Białymstoku - zabudowa się zagęszcza.
To nie jest tylko problem zagęszczenia, tylko jak się zagęszcza. Każdy budynek może wspierać przestrzeń publiczną i wspierać życie przyrodnicze czy w ogóle biosferę. Jest to możliwe, tylko trzeba do tego mieć plan, który reguluje i wymusza na inwestorze, że on musi to wypełnić.
I wtedy budujemy miasto, a nie budujemy poszczególne domy, w których tylko to się liczy - czy się dobrze sprzedało, czy się niedobrze sprzedało, czy się tanio zbudowało.
Ale to nie jest architektura. Jeśli celem są tylko i wyłącznie pieniądze, to mamy to co mamy.
Istotą jest cel, czy nam się tam dobrze mieszka, czy się nam się tam dobrze pracuje w tym domu, czy nam się tam dobrze handluje i tak dalej. To jest ten cel, ale jednocześnie oprócz tego celu wewnętrznego tego budynku, mamy te cele zewnętrzne - czy ten budynek podbudowuje przestrzeń publiczną i czy ten budynek oddziałuje pozytywnie na biosferę.