Radio Białystok | Gość | dr inż. Maciej Borzyszkowski -
Wystarczy przejść w pobliżu barszczu Sosnowskiego, by się poparzyć. W Podlaskiem jest pilotażowy program zwalczania tej rośliny.
O zagrożeniu, jakim jest barszcz Sosnowskiego, i sposobach walki z nim z prezesem zarządu Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Białymstoku dr inż. Maciejem Borzyszkowskim rozmawia Lech Pilarski.
Lech Pilarski: Po raz pierwszy pojawiają się pieniądze z Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska na zwalczanie barszczu Sosnowskiego. Czy są takie wyniki badań, które wskazują, że koniecznie trzeba tę roślinę zwalczyć?
dr inż. Maciej Borzyszkowski: Faktycznie do tej pory Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Białymstoku nie wspierał zadań związanych z usuwaniem barszczu Sosnowskiego. Jest to program pilotażowy. Mieliśmy sygnały od mieszkańców naszego województwa, że stanowi to dla nich problem. Ponadto roślina ta dość dynamicznie rozprzestrzenia się na terenie naszego województwa, stąd postanowiliśmy taki program uruchomić.
Dlaczego ta roślina jest tak niebezpieczna?
Przede wszystkim zawiera olejki lotne, które w kontakcie ze skórą, przy nasłonecznieniu sprawiają, że skóra ulega poparzeniu. Barszcz rośnie w ciągach komunikacyjnych, przy nabrzeżach rzek. Trzeba zadbać o bezpieczeństwo mieszkańców i turystów, którzy korzystają chociażby z kajaków.
W Dolinie Rospudy barszcz także ponoć się rozprzestrzenia.
W zeszłym roku z rodziną korzystaliśmy z podróży kajakowej właśnie Rospudą. I faktycznie jest tam tego sporo. Tym bardziej, że groźny jest nie tylko bezpośredni kontakt z rośliną. W związku z tym, że związki lotne unoszą się w powietrzu, to niekoniecznie trzeba dotykać tej rośliny.
Wystarczy przepłynąć w pobliżu, przejść, by ulec poparzeniu tymi olejkami?
Tak. Nawet do 48 godzi. To również kwestia sprzyjających temu warunków atmosferycznych - odpowiedniej wilgotności i promieni słonecznych.
Jest roślina niebezpieczna, która przybyła do nas z byłego Związku Radzieckiego. Niektórzy nazywają barszcz "zemstą Stalina".
Faktycznie. W związku z tym, że roślina ta ma - powiedzmy - dobre właściwości odżywcze, energetyczne, to były zakusy, by barszcz stanowił paszę dla zwierząt gospodarskich. Jednak okazało się, że przewód pokarmowy zwierząt ulega poparzeniu, więc wycofano się z tego. Natomiast roślina ta była uprawiana. Dynamika jej rozprzestrzenienia sprawiła, że wyrwała się zupełnie spod kontroli.
Ile pieniędzy przeznaczacie na zwalczanie barszczu i jak załatwić taką dotację z Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska?
Jest to program pilotażowy. W tym roku zabezpieczyliśmy 100 tys. zł. Będziemy realizować ten program przez samorządy, przez gminy, na wniosek mieszkańców. Dlatego niezwykle ważne jest, aby mieszkańcy - najlepiej już od dzisiaj - kontaktowali się z gminami.
Nabór jest do 31 maja. Mieszkańcy powinni powoływać się na to, że Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska taki program uruchomił i aby presja społeczna sprawiła, że dojdzie do inwentaryzacji - w programie gmina musi przeprowadzić inwentaryzację. Trzeba pojawić się w miejscu występowania barszczu i zobaczyć, ile go tam rośnie.
Czyli zaczyna się od mieszkańców, którzy widzą w swoim otoczeniu barszcz Sosnowskiego, piszą do urzędu gminy albo idą do wójta/burmistrza i wnioskują, by uruchamiać taki program.
Tak. Gmina przeprowadza inwentaryzację, wypełnia wniosek, określa powierzchnię występowania barszczu i składa wniosek do Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Białymstoku.
Czy pokrywacie 100 proc. kosztów kampanii antybarszczowej?
W tym roku wystartowaliśmy z dofinansowaniem do 60 proc. kosztów kwalifikowanych.
Czyli jednak gminy będę musiały się dołożyć do tego?
Tak, zdecydowanie. Chcemy zobaczyć w tym roku, ile barszczu jest, jakie jest zapotrzebowanie, jaka jest skala. W związku z tym, że gminy do dzisiaj prowadziły te programy na własną rękę, my chcemy je wspomóc tą 60-procentową dotacją. W przyszłym roku zobaczymy, jak to będzie wyglądało. Być może zwiększymy dotację.