Zachwycające malarskie ogrody Dana Pearsona można podziwiać na całym świecie – od Wielkiej Brytanii po Japonię, od USA po Włochy. Ten światowej sławy architekt krajobrazu sztuki ogrodniczej uczył się w Królewskich Ogrodach Botanicznych w Kew. W książce Rok w ogrodzie opisuje, jak wspaniałym i ubogacającym doświadczeniem jest praca w ogrodzie oraz sama jego kontemplacja. Rozwój osobisty, wewnętrzna odnowa, uzdrawiająca moc natury – nie trzeba coacha ani psychoterapeuty, wystarczy kilka doniczek na parapecie okna. Cisza styczniowego ogrodu Pierwszy miesiąc roku jest najciemniejszy, można więc pomyśleć, że w ogrodzie panuje wówczas zupełna stagnacja, jednak styczeń nie jest miesiącem, w którym wszystko zamiera. Dzięki naszemu łagodnemu klimatowi w ogrodzie zawsze dzieje się coś, co nas do niego przyciąga. Listowie ziarnopłonu wiosennego przy nagiej ziemi, aromat oczaru wirginijskiego: wszystko to przykuwa uwagę i pozornie zagarnia całą przestrzeń dla siebie; spójrz jednak raz jeszcze, a zobaczysz, jak intrygujący jest wtedy ogród. Niskie, ukośne promienie słońca oświetlają torebki nasienne z poprzedniego sezonu, a szkielety roślin tworzą przepiękną konstrukcję dla szronu, jeśli tak jak ja pozwolisz im pozostać na miejscu, wierząc, że dobrze jest dać ogrodowi przejść pełen cykl. Życie w doniczce Moje ogrodnicze życie zmieniło się w wyniku przeprowadzki z Londynu, gdzie przez piętnaście lat prowadziłem wydłużony, ogrodzony ogród w dzielnicy Peckham, do Hillside, ośmiohektarowego gospodarstwa w hrabstwie Somerset. W Londynie stworzyłem świat, który zapewnił mi ciche schronienie wśród zgiełku. Tu, w Hillside, granice są odległe i oko może przemierzać duże odległości. Przenosiny – których potrzebę najlepiej wyraził jeden z moich przyjaciół, przyrównując moje londyńskie życie do egzystencji w doniczce – były również częścią procesu, na który każdy ogrodnik godzi się, gdy decyduje się zaangażować w ogrodnictwo. Nie ma innego wyjścia, trzeba ewoluować, bo ogród nigdy nie pozostaje statyczny i inspiruje do dotrzymywania mu kroku i rozwijania się. „Zielone palce” Moja własna ścieżka jako ogrodnika została wytyczona, gdy miałem mniej więcej pięć lat, kiedy to razem z ojcem budowałem w sadzie staw. Był to prostokąt o długości zaledwie kilku metrów, ale sadząc tam rośliny i obserwując ewolucję przez wodną soczewkę, odkryłem alchemię kryjącą się w dbaniu o żywe istoty oraz nagrodę płynącą z tego procesu pielęgnacji. Niektórzy opisują to jako „zielone palce”, ale dla mnie ogrodnictwo stanowi spójne połączenie umiejętności, w których tak naprawdę nie ma niczego tajemniczego. Jest to umiejętność obserwowania i zauważania potrzeb rośliny (lub ich grupy) oraz reagowania na te potrzeby Ogrodniczy gen Dorastałem pomiędzy ludźmi zafascynowanych ogrodami i pełnych entuzjazmu dla wszystkiego, co rośnie. Moja matka, która wychowywała się na plebaniach i której ojciec uprawiał warzywa, by wyżywić rodzinę w czasie wojny, pielęgnowała nasz kuchenny ogródek. Ojciec uprawiał kwiaty i choć nie nazwałbym go ogrodnikiem instynktownym, miał świetne oko. Lubił też zabawę kolorami, nigdy się ich nie bał; spędzaliśmy całe godziny, porównując notatki podczas pracy na umieszczonych po obu stronach ścieżki dwóch rabatkach, z których jedna należała do mnie, a druga do niego. Tak było bezpieczniej, bo już wtedy kochałem rośliny i byłem zachłanny na każdy kawałek ziemi, z radością przejąłbym więc również jego teren. Pochwała chwastu Ogromny wpływ wywarła na mnie nasza sąsiadka Geraldine. Była urodzoną naturalistką, lecz przez całe życie z pasją uprawiała ogród, który dla mnie był zawsze otwarty. Ogród prowadziła na dziko, szybko nauczyłem się od niej, że chwast to jedynie roślina rosnąca w niewłaściwym miejscu. Nigdy nie dyskryminowała roślin w ten sposób, a chwasty były równie mile widziane w jej ogrodzie jak wybrane gatunki. Jej wpływ otworzył mi oczy na nieostrą granicę między światem ogrodu a otaczającą go dziką naturą. To właśnie opowieści Geraldine skłoniły mnie do podróży w celu oglądania roślin w dzikim środowisku. Jej historie były inspiracją, dopiero wtedy, gdy zobaczyłem rośliny żyjące w swoim naturalnym otoczeniu, wszystko trafiło na właściwe miejsce. Mindfulness Czas, który dziś spędzam na pielęgnacji ogrodów, cenię i starannie chronię. Ogród to miejsce, w którym mogę się zagubić tak jak wtedy, gdy byłem dzieckiem, nie bacząc na upływ czasu, przez co dwie godziny bez trudu rozciągały się na całe popołudnie lub nawet dłużej. Jest to pewnego rodzaju sanktuarium – takie, które pozwala mi łączyć przeżycia duchowe z czysto fizycznymi. To miejsce, które uwalnia jasność myśli. Prawda jest taka, że odkrywanie i rozczarowania to często lepsza nauka niż zachwyt, który łatwo się zapomina. Wszystko to jest częścią ewolucji, rozwoju i wzbogacenia, płynących z robienia i patrzenia. Cztery pory roku Kocham nasze cztery pory roku, a zimy nigdy nie należy się obawiać, bo właśnie wtedy mamy czas na przemyślenia. Nie ma obłędu, który zawsze wiąże się z sezonem wzrostu, można rozglądać się wokół i chłonąć otoczenie, nie mając wciąż przed oczami długiej na metr listy zadań do wykonania. W nagich gałęziach ujrzysz wtedy strukturę i historię drzewa, zobaczysz też rośliny gotowe do zimowego cięcia. Pogódź się z zimowym tempem pracy i wykorzystaj ten czas na zaplanowanie odświeżenia i ożywienia ogrodu. Zadania określają tempo sezonu – choć mamy jeszcze kilka tygodni na zmiany i poprawki, w styczniu jest czas na cieszenie się zimowym ogrodem. |
Prywatnie tu: tudorotasokolowska.pl
Prowadzący:
Dorota Sokołowska