Radio Białystok | Magazyny | Czytam książki | Książka za recenzję | „Hotel Varsovie. Klątwa lutnisty" Sylwia Zientek
Panią Sylwię Zientek znam z Facebooka i już chyba przeczytałam przynajmniej dwie jej książki, z jedną z nich "Kolonia Marusia" spędziłam Święta. To była moja nagroda, do której dołączona była kartka świąteczna. Sprawiła mi ogromną przyjemność i oczywiście mam ją do dziś.
Warszawa to całe dorosłe życie pani Sylwii i nie dziwię się, że pisze o tym mieście. Wielokrotnie pisałam, że lubię książki osadzone w historii i nawet sama chcę takie pisać. Na razie ograniczam się do opowiadań, ale i to mnie cieszy. Pani Sylwia powiedziała kiedyś, że żałuje, iż nie skończyła historii, bo to jej by się przydało podczas pisania. A ja pani Sylwii zazdroszczę, że skończyła prawo, bo uważam, że bardzo przydaje się w życiu.
Hotel Varsovie ma już dwa tomy i oba kupiłam na ostatnich Targach Książki w Białymstoku.
Decydując się na zakup chciałam zobaczyć starą Warszawę i to się stało.
Myślę, że od dawna w literaturze popularna jest retrospektywa, czyli cofanie się w czasie i szukanie punktów stycznych ze współczesnością.Tak pisze, choćby o Śląsku Sabina Waszut, czy Iza Żukowska o Gdańsku. T
Hotel Varsovie to oczywiście, żadne poważne dzieło o XIX wiecznej Warszawie, ale na pewno oddaje klimat epoki. Na końcu książki zamieszczona jest bibliografia i to nie są żadne naukowe książki o historii Warszawy, tylko lektury pokazujące dawne obyczaje, zwyczaje czy tradycję warszawską.
Hotel Varsovie to hotel rodziny Żmijewskich w Warszawie, przy ulicy Dobrej. Co do hotelu- to naprawdę tak mógł on wyglądać. Podoba mi się scena ze świąt, gdy w hotelu nie było gości i to rodzina, której hotel stanowił własność zasiadła razem do stołu. Są rodziny cyrkowe, aktorskie, a także właśnie hotelarzy, w rękach, których hotele są od pokoleń tak jak w tym przypadku. Oczywiście, taką ciągłość przerwała II wojna światowa i PRL, a znakiem czasu są próby odzyskiwania majątków przez potomków w nowej rzeczywistości historycznej. Przy czym o tym wątku nie chcę pisać, bo jest w tej książce słabo zarysowany. Myślę, że więcej o tym będzie w Buncie Chimery.
Mam jednak kilka uwag, co do tej książki. Po pierwsze nie podoba mi się słowo dziewka. Myślę, że tak kiedyś mówiono na wsi, a w Warszawie to była po prostu panna służąca, do której mówiono po imieniu. Myślę też, że żadna służąca w XIX wieku nie mogła mieć tak jak ja na imię, czyli Edyta, bo według mnie to brytyjskie imię, a kiedyś służące miały najczęściej na imię Marysia – Mania i tak się do nich zwracano, przy czym przed wojną na Pradze częstym imieniem była Leokadia- i to o Leokadii śpiewa Kapela z praskiego Targówka.
I oczywiście przeraża mnie wątek spłodzenia przez pana bękarta ze służącą, gdzie pani miała udawać ciążę, a po porodzie dziewczyna z pieniędzmi miała być odprawiona. Chyba częściej było tak jak w "Moralności Pani Dulskiej", gdzie to młodego panicza łączyło coś ze służącą. Zresztą, wcale z takich relacji nie musiały się rodzić dzieci, a jak się nawet rodziły, to zostawały przy matkach. Myślę, że to największa tragedia dla kobiety jak się jej odbiera dziecko.
Trochę dziwnie według mnie wyglądają wstawki z jeszcze dawniejszych czasów, bodajże jest to wiek XVII i czasy Zygmunta Wazy. Są to opisy jakichś scen z teatrów – takiego życia dworskiego. To jest może ciekawe, ale w przypadku tej książki wcale niepotrzebne. Z tym, że zwróciłam uwagę na chorobę francuską, na którą zachorował młody królewicz. Ja wiem, że to się obecnie nazywa kiła. Kiedyś leczono ją rtęcią, ale nic to nie dawało. Mnie interesuje przedwojenny profesor ze Lwowa Tadeusz Lenartowicz. Był to dermatolog i wenerolog. To historia medycyny. I to właśnie profesor Lenartowicz wykrył krętaka, który wywołuje kiłę. Jego książki są w bibliotece Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku i po Nowym Roku chcę je obejrzeć. Nie wiem może zrobię jakieś notatki i coś z tego wyjdzie – po prostu jestem ciekawa.
Oczywiście- nie żałuję wydanych pieniędzy. Zakup dwóch tomów przy moim budżecie wcale nie był taki mały. Pani Sylwia próbuje używać nawet słów z epoki, przy czym mam jedno zastrzeżenie. Uważam, że nigdy o chorym psychicznie nie mówiono, że jest chory na głowę, tylko była to raczej choroba duszy, a jeszcze zanim określono nazwę schizofrenia- to tą chorobę nazywano melancholią.
Już się palę na Bunt Chimery – może uda mi się tą książkę przeczytać do świąt, a nawet o niej napisać.
Edyta Sawicka
Od red. Daj nam znać, jak już napiszesz o książce! Pozdrawiam, dziękuję! DS
Prywatnie tu: tudorotasokolowska.pl
Prowadzący:
Dorota Sokołowska