Radio Białystok | Felieton | Zarobki lekarzy - felieton Adama Dąbrowskiego
Żywe dyskusje wzbudził ostatnio temat zarobków lekarzy. A właściwie ich limitów, bowiem pojawił się pomysł, by zlikwidować dla tej grupy zawodowej tzw. kominy płacowe. Najpierw proponowany limit wynagrodzenia miał wynosić 36,5 tys. zł. miesięcznie, ale niemal od razu podwyższono tę kwotę o kolejnych prawie 12 tys. zł. Jednak nawet to spotkało się z oburzeniem środowiska. I temu tematowi - w skali bardziej lokalnej - przyjrzał się Adam Dąbrowski.
Na początek taka refleksja…
Kiedy zaczynałem pracę w szkole (co prawda bardzo dawno temu to było), w publicznych dyskusjach o zarobkach stosowano frazę „nauczyciele i lekarze”. Minęło trochę czasu i lekarzy zastąpiły pielęgniarki. Tzn. nie w służbie zdrowia, ale w wypowiedziach o zarobkach: „nauczycieli i pielęgniarek”. A gdzie podziali się lekarze? Cóż - mówiąc językiem sportowym - odskoczyli przez ten czas ze swoimi dochodami poza porównania z jakąkolwiek grupą zawodową.
A przypomniałem sobie o tym teraz, gdy środowiska medyczne zaprotestowały przeciwko pomysłowi, by maksymalna miesięczna płaca lekarza wynosiła 48 tys. zł. Chociaż, według organizacji lekarskich, ponad połowa z nich nie zarabia nawet 30 tys…
Suma i tak imponująca dla tych, którzy na takie pieniądze pracują przez dziesięć miesięcy (czyli tych z minimalną pensją krajową), ale jakoś tam wyobrażalna. Ograniczenie wynagrodzenia do prawie dwukrotności tej kwoty może bulwersować tylko tych, którzy zarabiają więcej.
A czasem nawet kilkukrotnie więcej…
Według tych samych organizacji lekarskich (monitorujących jakoby wynagrodzenia swojej grupy zawodowej), z pensjami sześciocyfrowymi, czyli ponad 100 tys. zł. na miesiąc, jest ich w całej Polsce kilkuset. Według różnych wyliczeń to albo kilka promili, albo najwyżej 1% wszystkich.
Nasz region więc należy chyba do wyjątkowych, bo po wyrywkowym zebraniu danych w podlaskich szpitalach, i to wcale nie tych największych i najbardziej prestiżowych, dowiedziałem się że u nas jest ich od kilku do nawet 20 procent.
Oczywiście, dużo zależy tu od specjalizacji i pełnionej funkcji, ale - nie ukrywajmy - także od determinacji oraz możliwości finansowych tych, którzy ich zatrudniają.
Chociaż czasem w myśl zasady „płacz i płać”, bo kiedy odejście lekarza wiązałoby się z koniecznością zamknięcia całego oddziału, na którym pracują przecież jeszcze inni, to nie ma właściwie innej alternatywy niż spełnienie jego oczekiwań płacowych.
Dlatego nawet na poziomie powiatów są lekarze, którzy zarabiają znacznie lepiej nie tylko niż ich dyrektor czy starosta, ale nawet więcej niż premier rządu czy prezydent Polski.
I ten absurd dostrzegają nawet inni pracownicy takiego szpitala. „Po studiach, dwóch specjalizacjach i dwudziestu latach pracy na oddziale nie narzekam na zarobki - powiedziała mi znajoma pielęgniarka - ale on (czyli lekarz, o którym rozmawialiśmy) za jeden dyżur inkasuje moją miesięczną pensję. I to tylko u nas”.
Bo tajemnicą poliszynela jest też to, że lekarze-specjaliści rzadko ograniczają się do jednego miejsca pracy.
Jak to stwierdził szef jednego ze szpitali, z którym rozmawiałem: lekarzy z sześciocyfrowymi pensjami jest u nas kilka procent, ale przeciwko takiemu ministerialnemu limitowi zarobków pewnie zaprotestowałaby znakomita większość.
Dlatego kiedy słyszę, że już teraz wiadomo, że w przyszłorocznym budżecie na ochronę zdrowia zabraknie 23 mld. zł., to zastanawiam się: na co zabraknie?
Bo przecież nie na pensje dla lekarzy.
| red: pp