Radio Białystok | Gość | prof. Dariusz Kiełczewski [wideo] - z Uniwersytetu w Białymstoku
Zapowiedzi podwyższenia płacy minimalnej w najbliższych latach wzbudzają wiele kontrowersji. Jednych bulwersują, innych najzwyczajniej cieszą.
O płacy minimalnej z prof. Dariuszem Kiełczewskim z Uniwersytetu w Białymstoku rozmawia Lech Pilarski.
Lech Pilarski: Podnosić płacę minimalną?
prof. Dariusz Kiełczewski: Wydaje mi się, że jest to przesądzone, bo już teraz wszystkie partie ścigają się nie tylko w tym, że podniosą płacę minimalną, ale też w skali podnoszenia tej płacy. Właściwie to przez cały czas po 1989 roku płaca minimalna była podnoszona.
Ale jeszcze 10-12 lat temu była na wysokości 1300 zł.
Tak, tylko że obecnie rządząca partia zapowiadała, że jeśli dojdzie do władzy, będzie stosować rozwiązania keynesowskie, będzie dawać ludziom pieniądze, żeby pobudzić wzrost gospodarczy poprzez wzrost konsumpcji.
PiS przećwiczył to, bo 12 lat temu, kiedy był przy władzy, obniżył podatki w dużej skali grupie dosyć bogatych Polaków i nie przełożyło się to na rozwój gospodarczy, nie przełożyło się to na wzrost inwestycji i tak dalej. Teraz daje pieniądze najuboższym i konsumpcja rośnie.
Mam trochę inne zdanie na ten temat. Zaraz potem był bardzo głęboki kryzys gospodarczy i praktycznie wszystkie kraje Unii Europejskiej były na minusie, a my zostaliśmy na plusie, właśnie dlatego, że ludzie dostali więcej pieniędzy i więcej konsumowali.
Ale ci najubożsi dostali relatywnie mniej niż ci najbogatsi. Nawet 10 razy mniej. I to się nie przełożyło na tak duży skok popytowy jak teraz, kiedy się podnosi płace dosyć wysoko i radykalne.
Dlaczego tak się dzieje? Moim zdaniem dlatego, że PiS trafnie rozpoznał, w którą stronę te pieniądze skierować. Bo osoby, które już są zamożne, można powiedzieć, że nasyciły się już w dobra konsumpcyjne.
Na przykład z perspektywy polityki społecznej w roku 2012-2013 ubóstwo było bardzo mocno widoczne.
Spotykaliśmy się wielokrotnie w tym studiu i narzekaliśmy na rosnący prekariat, czyli grupę osób, która ciężko pracuję, ale brakuje jej pieniędzy, by przeżyć od pierwszego do pierwszego.
Teraz się ta sytuacja poprawiła i dlatego wydaje mi się, że elementem tego wzrostu gospodarczego, który mamy, jest właśnie to, że ci najubożsi zaczęli nabywać artykuły pierwszej potrzeby w większej ilości niż kiedyś.
Skok dochodowy najbardziej widoczny jest na wysypisku śmieci. Tyle starych pralek, starych lodówek, starych urządzeń elektrycznych i elektronicznych nie widziałem jeszcze na wysypisku. Co oznacza, że technologicznie zmieniamy epokę.
No tak. Regularnie, co jakiś czas wymieniany jest cały sprzęt gospodarstwa domowego, bo się starzeje. Poza tym jeżeli ludzie mają wyższe dochody, to mogą wziąć na raty poszczególne sprzęty. Zaczynają też bardziej odważnie korzystać z usług - na przykład jeżdżą na wakacje, a wcześniej nie jeździli, czy częściej chodzą do restauracji.
Czy trend podnoszenia płacy minimalnej będzie utrzymany?
Trend podnoszenia płacy minimalnej będzie utrzymany na pewno. Płaca minimalna rośnie właściwie wszędzie. Natomiast cały problem nie tkwi w płacy minimalnej i w jej podnoszeniu, ile w tempie i skali tego podnoszenia. Chodzi po prostu o to, żeby nie przegrzać koniunktury, że to musi być skorelowane ze wzrostem wydajności pracy, ze wzrostem gospodarczym, bo jeżeli pójdziemy za daleko, to te podwyżki, te pieniądze zamienią się w papierki.
Czyli wzrośnie inflacja.
Tak. I na przykład kwota 4 tys. zł, o której mówi jedna z partii, jest moim zdaniem wzięta z sufitu jako przynęta.
Poza tym wzrost płacy minimalnej jest w tej chwili troszkę wymuszony. Co się dzieje na rynku? Wskaźnik inflacji tego nie pokazują, dlatego że relatywnie potaniała na przykład żywność importowana albo szybko i stale tanieje telekomunikacja - telefony komórkowe, internet są o wiele tańsze niż były. I to obniża inflację. Ale bardzo mocno wzrosły ceny żywności, wzrosły ceny leków, wzrastają ceny usług medycznych, bo służba zdrowia jest w kryzysie.
Chodzi o to, że płaca minimalna - tutaj się chyba przyznają do tego politycy - ona goni te wzrosty, które są niezależne od polityki, bo nagły wzrost ceny żywności w Polsce jest powodowany względami klimatycznymi, nieurodzajem.
Gdybyśmy nie podnosili płacy minimalnej, gdybyśmy ciągle utrzymywali tę tendencję, że mamy niskie płace i w związku z tym wygrywamy konkurencję międzynarodową, to też na dłuższą metę nie da się tego utrzymać.
Ale u nas w dalszym ciągu są relatywnie niskie płace.
Poza tym jesteśmy w ogonie Unii Europejskiej pod względem udziału wynagrodzeń w PKB. To oznacza, że pracownicy zarabiają za mało w stosunku do większości krajów Unii Europejskiej i tutaj lekkie podniesienie płacy minimalnej ze społecznego punktu widzenia wydaje się logiczne.
Chociaż pociąga to za sobą wiele pułapek, bo na przykład już program 500 plus spowodował wzrost roszczeń płacowych. Coraz trudniej znaleźć pracowników.
Ale trudniej już było od dłuższego czasu, ze względu na to, że sporo ludzi wyemigrowało, sporo ludzi jednak postanowiło się zająć rodziną, bo są dodatki socjalne.
Wycofało się z rynku pracy.
Ludzie nie chcą wykonywać najgorszych czynności za relatywnie niskie pieniądze.
I płaca minimalna można powiedzieć idzie w ślad za tym trendem. Natomiast chcę jeszcze powiedzieć taką rzecz - wzrost płacy minimalnej spowoduje zapewne to, że od razu zażądają podwyżek pracownicy sfery budżetowej, bo okaże się, że jak ci najsłabiej zarabiający zbliżą się do tych lepiej zarabiających, to ci drudzy zwykle odbierają to jako obniżenie poziomu ich dobrobytu i domagają się podwyżek. "Dlaczego ktoś dostał podwyżki a my nie? To jest niesprawiedliwe".
I to ryzyko istnieje. Na przykład przerabiano to na Węgrzech - kiedyś socjalistyczny rząd mocno podniósł płacę minimalną i się zaczął bardzo głęboki kryzys gospodarczy. Nie mówiąc już o tym, że na przykład - ale to już ekstremalny przypadek - w Wenezueli Chavez błyskawicznie podniósł płace i w tej chwili mamy kompletny chaos. Ale myślę, że nam to nie grozi.