Radio Białystok | Gość | dr Tomasz Danilecki [wideo] - z Muzeum Pamięci Sybiru w Białymstoku
Podczas stanu wojennego internowano ponad 10 tys. osób. - Mówiąc do młodych ludzi, pamiętajcie, że dzisiaj żyjemy w wolnym kraju, możemy się uczyć, pracować swobodnie właśnie dzięki nim, a oni zapłacili za to wielką cenę.
W piątek przypada 38. rocznica wprowadzenia stanu wojennego. To było dokładnie w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 roku. O północy przystąpiono do aresztowań działaczy opozycyjnych. Internowano ponad 10 tysięcy osób.
O tych wydarzeniach z dr. Tomaszem Danileckim z Muzeum Pamięci Sybiru rozmawia Lech Pilarski.
Lech Pilarski: Pamięć o tym wydarzeniu wśród starszego pokolenia jest duża, natomiast jeżeli zapytamy młodzież, co to jest Akcja "Jodła", to pomyślą raczej o wycinaniu choinek na święta.
dr Tomasz Danilecki: To już niemal 40 lat, upływ czasu jest nieubłagany. W świadomości młodych ludzi jest to co najmniej starożytność. Nie dziwi mnie to specjalnie.
Co to był stan wojenny? To był zamach stanu przeprowadzony w celu uratowania systemu, który był pojmowany przez społeczeństwo jako system niewydolny, skompromitowany i system, który społeczeństwo chce już odrzucić, już nie chce w nim żyć. Zresztą nigdy tak naprawdę nie chciało. System był już w takim kryzysie, że się sypał i sam pod swoim własnym ciężarem upadał. Ludzie chcieli przejąć władzę w swoje ręce i okazało się, że władza nie chce się poddać.
Akcja "Jodła", o której wspomnieliśmy na początku, miała na celu - to był eufemizm - internowanie, to znaczy aresztowanie tak naprawdę. Padła tu liczba około 10 tys. ludzi w całym kraju, tych, którzy najaktywniej wystąpili albo potencjalnie mogli wystąpić przeciwko komunistom w tamtym czasie.
Środek nocy, puk puk, wchodzą zomowcy, milicja, SB...
Środek nocy teoretycznie. W Białymstoku to była godz. 21:00. Około 20:00 funkcjonariusze spotkali sie w komendzie wojewódzkiej. Tam dostali instrukcje. I chyba była już wśród nich taka atmosfera, żeby zaatakować jak najszybciej. Dlatego ruszyli w miasto od razu. Pod różnymi pretekstami, nieraz używając przemocy, łącznie z biciem ludzi łomami, wyłamując drzwi, zatrzymywali tych, których mieli na liście.
Przygotowane były specjalne listy, wiadomo było, kogo trzeba aresztować.
Tak. W sierpniu 1980 roku władza pozornie porozumiała się z opozycją. Podpisano Porozumienia Sierpniowe na Pomorzu.
Ludzie się ujawnili.
A równolegle, w tajemnicy przygotowywano całą operację wprowadzenia stanu wojennego i przygotowywano tu również w Białymstoku listy osób przeznaczonych do internowania, do zatrzymania. Później, w nocy z 12 na 13 grudnia i przez kolejne tygodnie, starano się wszystkich aresztować.
To był nie tylko zamach stanu, ale także przewrót wojskowy. Użyto bardzo dużo wojska - szacuje się, że ok. 70 tys., czołgi, transportery opancerzone.
Przeciwko społeczeństwu wyprowadzono na ulice około 100-tysięczną armię - 70 tys. żołnierzy, 30 tys. milicjantów, niemal 1,8 tys. czołgów, prawie 2 tys. wozów bojowych. Ci, którzy pamiętają ten czas, widzieli je na własne oczy.
To musiał być szok - zima, pełno śniegu...
To był szok. Doskonale to obaj pamiętamy.
A tu stoją czołgi na ulicy, transportery opancerzone. Robiło to niesamowite wrażenie.
Władzy wydawało się, że tylko w ten sposób będzie w stanie zastraszyć społeczeństwo. Tymczasem okazało się, że ludzie są tak zdeterminowani, że na przykład górnicy potrafili zjechać do kopalni na dwa tygodnie i nie wychodzić stamtąd, żeby się nie poddać. Ludzie oddawali życie i musimy o tym pamiętać.
Mówiąc dzisiaj o tym właśnie do młodych ludzi - pamiętajcie kochani, że to, że dzisiaj możemy w naszym kraju między sobą się kłócić, wyrażać różne poglądy, że mamy sytuację ekonomiczną trochę gorszą czy trochę lepszą, to wszystko mamy tylko i wyłącznie dzięki temu, że w tamtym czasie, ci ludzie mieli tyle odwagi w sobie, żeby wystąpić przeciwko tamtej władzy. Dzisiaj żyjemy w wolnym kraju, możemy się uczyć, pracować swobodnie właśnie dzięki nim. A oni za to zapłacili naprawdę wielką cenę.
Osobiście znam takich ludzi, którzy w tamtym czasie nie bali się, ponieśli różne konsekwencje; stracili pracę, wyrzucono ich z uczelni, nigdy nie dokończyli studiów, musieli wyemigrować. Mieli po prostu przetrącone, złamane życie. Nie mogli zrobić żadnej kariery. Najczęściej byli to młodzi ludzie.
Stan wojenny, to nie tylko brak Teleranka.
Nie, to są bardzo poważne ludzkie dramaty. Bardzo wysoka cena, jaką poniosło społeczeństwo.
I Polska, bo jeśli chodzi o gospodarkę, to zaczął się prawie 10-letni okres zastoju.
Tak, takiego kryzysu, w którym państwo tak naprawdę się cofało a nie rozwijało.
Ale muszę powiedzieć jedną rzecz. Oprócz tego, że tym ludziom, którzy wtedy wystąpili, którzy się nie bali położyć wszystkiego na jedną szalę tak, jak chociażby Krystyna Strubel, jedyna internowana w Białymstoku, która sama wychowywała z 12-letnią córkę, po prostu się nie bała, została internowana...
Chociaż grożono jej, że zabiorą jej dziecko.
Jesteśmy tym ludziom winni naprawdę ogromną wdzięczność, ale też oni powinni mieć satysfakcję, że to nie poszło na marne.
Kiedy aresztowano ludzi z 12 na 13 grudnia, to w pewnym momencie zatrzymani nie wiedzieli, czy na przykład nie wywiozą ich na Syberię, bo wspomnienie pierwszego i drugiego sowieta jest na tyle silne w naszym regionie, że ludzie transportowani gdzieś z białostockiego więzienia do ośrodka internowania nie wiedzieli, czy nie wywozi się ich za granicę.
Zauważmy, że to jest ten sam sposób zarządzania społeczeństwem, który się powtarza od czasów carskich, przez powojenny system komunistyczny, aż do lat 80. Zarządzanie poprzez strach, poprzez próby zastraszenia: wywieziemy was albo oni wejdą, to znaczy sowieci ze swoimi czołgami, i zrobią z wami porządek.
I tak było rzeczywiście. Dariusz Boguski, wówczas student polonistyki, działacz opozycji, zarazem pracownik zarządu regionu, 13 grudnia wysłał harcerzy na białostockie dworce, żeby sprawdzali, czy ludzie, którzy zaginęli - bo tak naprawdę nikt nie wiedział, co się z nimi stało - czy nie są gdzieś wywożeni. Rodziny nie miały pojęcia, co się z tymi ludźmi dzieje, czy żyją.