Radio Białystok | Gość | prof. Robert Flisiak - prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych
- W Podlaskiem nie wszystkie szpitale mają uruchomione pełne moce (...) Nie wszystkie łóżka, które są dedykowane Covid-19, są na to przeznaczane. To jest też w dużej mierze wynik braków kadrowych - mówi prof. Flisiak.
Ograniczenie transmisji zakażeń to najważniejsze obecnie zadanie, możliwości służby zdrowia są bowiem ograniczone. W poniedziałek (26.10) w Podlaskiem zajętych było około 83 proc. respiratorów oraz połowa łóżek dla pacjentów chorych na Covid-19.
Z profesorem Robertem Flisiakiem z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, prezesem Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych rozmawia Lech Pilarski.
Lech Pilarski: Już trzy kwartały jest pan na pierwszej linii. Jak udaje się zadbać o zdrowie?
prof. Robert Flisiak: Bardziej niż ja są to moi współpracownicy. Głównie chodzi o wytrzymałość psychiczną. To jest ciągła presja, stres, wynikające najpierw z braków podstawowych rzeczy, w tej chwili z problemów organizacyjnych.
Tak jak już dawno mówiłem, nie wirus jest problemem, nie wirusa się boję tylko irracjonalnych zachowań ludzkich, z którymi niestety co jakiś czas musimy się borykać.
Co ma pan na myśli, mówiąc o irracjonalnych zachowaniach?
Nie zawsze wszystkie przepisy są spójne. Nie zawsze ludzie wykazują dobrą wolę, żeby nas wspierać. Nie zawsze są też możliwości, żeby coś, co powinno być teraz, już, natychmiast gotowe, zrobione, żeby mogło być.
Jak jest z respiratorami? Eksperci wskazują, że "wskaźnik respiratorowy" jest bardzo istotny, jeśli chodzi o zwalczanie skutków pandemii.
Oczywiście, respiratory są ważne, ale nasza rola, rola oddziałów zakaźnych sprowadza się do tego, żeby nie dopuścić pacjenta do sytuacji, w której będzie wymagał respiratora. Na tym polega nasze postępowanie.
W jakim stopniu się to udaje?
Myślę, że na tyle dużym, że nie osiągnęliśmy takiej liczby zajętych respiratorów, jaką odnotowała Lombardia na wiosnę. Tak szybko nie odnotowaliśmy. Pamiętajmy, że pacjent, który trafia na wentylację mechaniczną, pozostanie na niej do czasu, gdy będzie mógł być rozłączony. W ten sposób pacjenci się kumulują.
Widzimy to faktycznie jako pewien problem, który czeka nas może za parę dni. Na razie jeszcze mamy rezerwę 20 proc. respiratorów. Zapewne jest ich jeszcze troszkę więcej. Tylko że nawet jeżeli wyciągniemy respiratory z magazynów, to problem może być z ludźmi, którzy je muszą obsłużyć. Musi to być wysoce wykwalifikowany personel.
Zaczyna brakować ludzi?
Tak. Jeżeli już u nas brakuje, to sądzę, że na oddziałach intensywnej terapii wcale nie jest lepiej.
Co zrobić, żeby ograniczyć liczbę zakażeń, które dramatycznie rosną? Chociaż ostatnie wyniki są nieco lepsze.
Na Podlasiu widzimy, że liczba zakażeń się ustabilizowała. Jest to jednak złudne i tymczasowe. Wystarczy jedno, dwa większe ogniska, żeby nagle była kolejna eksplozja. Funkcjonujemy na zasadzie sinusoidy - raz jest trochę lepiej, raz jest trochę gorzej. W momencie, gdy pojawiają się ogniska, na przykład w DPS-ach, gdzie są ludzie w podeszłym wieku, schorowani, wtedy stan pacjentów, których leczymy, jest znacznie gorszy.
Co robić, żeby ograniczyć transmisję? Chyba wszyscy już wiedzą. Nie będę powtarzał. Pamiętajmy, że chodzi przede wszystkim o zabezpieczenie się w miejscach pracy - na to dotychczas nie zwracano tak uwagi. Jeżeli przez kilka godzin przebywamy w jednym gabinecie z dwoma, trzema osobami, to jest to miejsce, w którym może dojść do przeniesienia zakażenia.
Oczywiście, że nie wszystkie miejsca ryzykowne jesteśmy w stanie wyeliminować. Pamiętajmy, że dzieci przechodzą zakażenie bezobjawowo, w związku z tym są doskonałymi przenosicielami.
W którą stronę ewoluuje wirus? Staje się bardziej zaraźliwy?
Nie można tego powiedzieć. Był moment wakacyjny, kiedy faktycznie epidemia zelżała, kiedy w warunkach polskich widzieliśmy łagodniejsze przebiegi, było mało zachorowań. Natomiast w tej chwili nastąpił wzrost. Okresowo są to naprawdę ciężko chorzy pacjenci.
Jakby pan ocenił służbę zdrowia na Podlasiu?
Nie wykorzystujemy wszystkich łóżek, które byśmy mogli. Nie wszystkie szpitale mają uruchomione pełne moce. Nie wszystkie łóżka, które są dedykowane Covid-19 - zgodnie zresztą z zakontraktowaniem z NFZ - są na to przeznaczane.
To jest w dużej mierze też wynik braków kadrowych. Pamiętajmy, że personel to też są ludzie, którzy ulegają zakażeniu - nie w szpitalu, tylko często poza nim. W tym momencie personel się wykrusza. Zaczynamy mieć braki.