Radio Białystok | Magazyny | Podróże po kulturze | "Kasztanowy ludzik" - recenzja Dominika Sołowieja
Napisanie kryminału to dziś nie lada wyzwanie. Jak zaskoczyć kogoś, kto po wejściu do księgarni, ma do wyboru kilkadziesiąt tytułów, przyciągających uwagę mrocznymi okładkami, od których może zakręcić się w głowie?
Częstym problemem przy wyświetlaniu playera jest używanie Adblocka.
Dłuższe dźwięki na niektórych wersjach przeglądarki Chrome są ucinane.
Podobny problem stoi przed twórcami filmów i seriali kryminalnych, bo na każdej platformie streamingowej znajdziemy podobne do siebie opowieści, których celem jest analiza ludzkiej psychiki zamieszkanej przez anioły i demony, zdecydowanie z przewagą tych drugich.
Dlatego każdy nowy kryminał oglądam z dystansem, już po pierwszych odcinkach wiedząc, czy warto poświęcić czas na coś, co może zakończyć się fiaskiem. Z taką nieufnością zacząłem przygodę z „Kasztanowym ludzikiem” – sześcioodcinkową duńską produkcją, która niedawno pojawiła się w sieci. Co mnie w niej urzekło? Na pewno inteligentny scenariusz, który zakłada, że każdy widz jest bystrym odbiorcą, odpornym na banalne rozwiązania.
"Kasztanowy ludzik" to opowieść o seryjnym mordercy i jego ofiarach - matkach, które nie potrafiły opiekować się dziećmi. Morderca jest bezwzględny, przebiegły, więc zawsze o krok wyprzedza policję, na miejscu zbrodni zostawiając upiorne ludziki z kasztanów.
Ściga go para policjantów, których cechuje umiejętność niesztampowego myślenia. To dzięki niemu są w stanie powiązać setki odległych od siebie tropów. Brzmi mało oryginalnie? To prawda, ale „Kasztanowy ludzik” na pewno nie jest serialem schematycznym.
Zaryzykuję stwierdzenie: Skandynawowie słabych produkcji nie robią.
Przykład? Serial „Forbrydelsen”, czyli „The Killing”, „Most nad Sundem”, „Wallander”, trylogia „Millenium”. Tytułów jest mnóstwo. Dla nas ważne jest to, że „Kasztanowy ludzik” wpisuje się w nurt przekonujących narracji, które – mimo znajdziemy w nich podobne wątki – nigdy nie zawodzą.
Co się udało twórcom? Przede wszystkim opowiedzenie historii, w której już wydaje nam się, że wiemy, kim jest morderca, bo wszystkie ślady prowadzą właśnie do niego, ale wystarczy jeden drobny szczegół i... opowieść zaczyna się rozwidlać, prowadzić w tysiące stron. I wszystko zaczyna się od nowa, chociaż wydawało nam się, że już dogoniliśmy symbolicznego króliczka, chociaż w tym przypadku jest nim brutalny zabójca.
Dodajmy do tego skomplikowane, dwuznaczne postacie głównych bohaterów – detektywów Nai Thulin i Marka Hessa. To ludzie pogubieni, przytłoczeni problemami. Nic więc dziwnego, że tak szybko zdobywają naszą sympatię. Widzimy w nich przecież prawdziwych ludzi z krwi i kości, takich jak my, a przy okazji próbujących naprawić świat.
I jeszcze coś charakterystycznego dla skandynawskich seriali: nigdy nie świeci w nich słońce, bo albo dzieją się w charakterystycznym wieczornym półmroku, albo nawet na początku dnia lub w południe miasta, w których dzieje się akcja, przenika przydymione słoneczne światło, jakby zasłonięte fotograficznym filtrem. Podobno tak właśnie wygląda pogoda w Danii. Efekt “serialotwórczy” jest porażający.
I na koniec pytanie: jak to jest możliwe, że autorzy, pochodzący z tak spokojnych, zamożnych społeczeństw są w stanie wymyślić historie, których nie powstydziłby się Stephen King? Fachowcy twierdzą, że to kompensacja, czyli sposób na wyrównywanie braków. Może dlatego Duńczycy są najszczęśliwszym narodem na Ziemi, bo swoje demony zamykają w powieściach i serialach kryminalnych? Warto się nad tym zastanowić.
Pięćset lat temu Bona Sforza przybyła do Polski, by odmienić kraj i zapisać się na kartach historii jako jedna z najbardziej niezwykłych kobiet swojej epoki. Teraz jej postać wraca na scenę w wyjątkowym poemacie jazzowym, który łączy historię, poezję i jazz.
Maturzyści zakończyli etap edukacji w swoich szkołach. Jak zawsze możemy oglądać efekt pracy supraskiego liceum w galerii przy Świętojańskiej.
Pojawił się w sieci kolejny sezon serialu, na który bardzo czekałem. I chociaż poprzednia, szósta seria, nie należała do najlepszych, teraz “Black mirror”, czyli “Czarne lustro” wraca do swoich najlepszych tradycji.
historyk
Czy tym razem wygra autorka zbioru opowiadań Natalka Suszczyńska? Czy jednak nagroda trafi do rąk reportażystek, których książki generowały ogromne zainteresowanie przez cały rok, czyli Katarzyny Roman-Rawskiej i Anety Prymaki-Oniszk?
Czy zastanawiali się kiedyś Państwo skąd w muzeach biorą się te wszystkie eksponaty, które potem możemy tam podziwiać na wystawach stałych i czasowych?
Po wielkich kasowych sukcesach seriali kryminalnych o trudnych tytułach takich jak: "Śleboda”, "Rojst”, "Forst”, czas, by w teatrze na żywo zagubić się w labiryntach kłamstwa, zbrodni i zapomnianych historii z wojny. Tym razem zamiast "Kruka” będzie Drozda.
Na trzy dni Stadion Chorten Arena staje się na wiosnę jak kraina baśni: są tu niekończące się opowieści, kolorowe scenerie, piękne i mroczne fabuły i przede wszystkim opowiadacze i słuchacze takich historii.
Były kwiaty, wspomnienia i wiele ciepłych życzeń. Wszystkie skierowane do ks. Leoncjusza Tofiluka, proboszcza prawosławnej parafii św. Archanioła Michała w Bielsku Podlaskim, który świętuje jubileusz 90-lecia urodzin. Z tej okazji Fundacja Oikonomos wspólnie z Akademią Supraską zorganizowały wyjątkową wystawę zatytułowaną "Ojciec Leoncjusz. Ikonograf - Malarz -...
Prowadzący:
Andrzej Bajguz