"Wniebogłos" - zrealizowany w Teatrze Wierszalin na podstawie debiutanckiej powieści Aleksandry Tarnowskiej - to wzruszająca historia o sile muzyki, radzeniu sobie z bolesną przeszłością, konfrontacji z cierpieniem i umieraniem.
Częstym problemem przy wyświetlaniu playera jest używanie Adblocka.
Dłuższe dźwięki na niektórych wersjach przeglądarki Chrome są ucinane.
Rysiek chciałby śpiewać na pogrzebach i być członkiem wiejskiej kapeli. Jego droga do spełniania marzeń nie jest jednak łatwa: będzie musiał przeżyć własne dojrzewanie, zrozumie ból odrzucenia i opuszczenia i powoli wejdzie w świat dorosłego - pięknego, ale i pełnego bólu życia.
Powieść "Wniebogłos" została podczas Festiwalu "Między wierszami” w 2024 roku nagrodzona "Debiutem roku”. Teraz otrzymuje swoje nowe - teatralne - życie.
"Wniebogłos" w Wierszalinie - recenzja Doroty Sokołowskiej
Dokąd prowadzi nas "Wniebogłos"? W przeszłość, gdzie człowiek był utkany z być, nie mieć, a marzenia były proste i związane z najgłębszymi podszeptami duszy.
W ciemność lat siedemdziesiątych, gdy świat był krótki i wąski, od jednej do drugiej drogi prowadzącej do miasta, a rodzinne więzi i węzły nie pozwalały opuścić ich ot tak, pędząc za marzeniami.
W rozpacz, że odchodzą ci, którzy mają zawsze być z nami, że zmienia się to, co najpierw wydaje się wieczne?
Mnie zaprowadził "Wniebogłos" we wspomnienia, do czasów, gdy śpiew spajał ludzi niewidzialną siatką wspólnotowości i doświadczeń. Pogrzeb dziadków, a także wcześniejsze spotkania, gdzie śpiewano podczas wesel, chrzcin, rocznic i imienin - wyrezonował we mnie podczas tych 140 minut przedstawienia w Wierszalinie smutek i pik w sercu: dorosłaś. Wszystko jest już inne.
Aleksandra Tarnowska towarzyszy bohaterom w ich najskrytszych pragnieniach i emocjach: Rysiek pragnie śpiewać, Ojciec Zdzisiek znowu kochać, babki - żeby nic się nie zmieniało, Celina chce bardziej świadomie żyć. Wszyscy ograniczeni są schematami małej i ciasnej społeczności z surowymi zakazami, którym nie da się/lub nie można/lub strach - się sprzeciwić. Tematem tej opowieści są rzeczy podstawowe: miłość, tęsknota, twórcze spełnienie, szukanie domu, chęć przygody, śmierć. Ta ostatnia wiąże i paraliżuje 12-letniego Ryśka, który traci ważne osoby: mamę i babcię, wierząc, że to dlatego, ze śpiewa.
Śmierć w Wierszalinie ma piękne i łagodne oblicze Magdaleny Dąbrowskiej, która umiera już na początku, a potem przyglądamy się jej twarzy anioła, siedzącego w kącie na scenie. Ale mimo wszystko Dąbrowska kreuje uważnie i czule matkę ze snów: piękna jest scena przyśnienia się Ryśkowi, gdy oboje leżą na niewidzialnym materacu, zdekompletowanego łóżka - zostaje pod powiekami.
Śmierć podbija również scenografia - etui po akordeonach ustawione na proscenium (hipotetycznym, jak zawsze w Wierszalinie, przypominają i trumny i wykopane groby, można na nie sypnąć piachem, ułożyć maskę pośmiertną, a nawet - jak z trumny - wyjąć śmiercionośny rekwizyt, akordeon.
Śmierć jest w obrzędach: odprowadzania zmarłych, a przede wszystkim w rytmie, który gaśnie lub wybrzmiewa, jak bicie serca w tle tej opowieści.
Rytm wierszaliński to podstawa wszystkich przedstawień supraskiej sceny: siedem instrumentów tworzy tu konstelację muzyczną, momentami zbyt nachalną, za mocną, przykrywającą istotę słowa czy gestu - gdy skrzypce, dzwonki, akordeon - niszczą intymną więź słuchacza ze sceną.
Zwłaszcza, że inaczej brzmi to przedstawienie w reżyserii Michała Zdunika, niż budowane wcześniej przez Tomaszuka.
Tu - u Zdunika - jest dużo przestrzeni dla słowa, dialogi muszą wybrzmieć, być usłyszane.
Przyzwyczajeni do intensywności drgania muzyki w każdej ze scen w poprzednich przedstawieniach w Wierszalinie mają możliwość wsłuchania się tu w ciszę lub opowieść. Może dlatego czasem ciut za długą i lekko nużącą.
Michał Zdunik buduje świat także z pieśni: jak miło usłyszeć to, co śpiewały nasze babcie: kiedy ranne wstają zorze, dobry Jezu i wiele innych, które zniknęły z przestrzeni domów i wspomnień.
Reżyser to wytrawny kompozytor. W spektaklu pokazuje siłę pierwotnego śpiewania, i w tym zespołowym śpiewie przedstawienie brzmi najpełniej. Michał Zdunik w jednym z wywiadów mówił, że pragnie, by ludzie dołączali do śpiewania, czuli potrzebę powrotu do źródeł - osobiście mogę powiedzieć, że głos rwie się i teraz do śpiewu, pierwotna potrzeba nigdy nie zgaśnie.
Na pewno też - ostatnią pieśnią w spektaklu, reżyser składa też hołd Franciszkowi Karpińskiemu i porusza dawno rozstrojoną strunę by śpiewać, razem lub osobno.
Kompozycja jak zawsze w Wierszalinie pojemna, niewielka, treściwa (scenografem jest jak zawsze Mateusz Kasprzak).
To przedstawienie stworzone z ramy łóżka, dwóch kijów wędrownych, które mogą być laskami, instrumentami czy krzyżami cmentarnymi, kilku papierowych masek czy grobów, w które układają się futerały na pierwszym scenicznym planie.
Ale najważniejsze są tu twarze aktorów, wykorzystywane także jako element scenografii: uśmiechnięte miny grajków (Katarzyny Ogrodniczak i Bartłomieja Bazyluka), zastygła i surowa na początku twarz Katarzyny Wolak Gąsowskiej, w roli znakomitej Celiny, anielska twarz zmarłej matki - Magdalena Dąbrowska, czy napięte wiejską mądrością i wyrytymi schematami oblicza świetnej Moniki Kwiatkowskiej, czy Urszuli Raczkowskiej.
Aktorsko to przedstawienie należy do babek (ależ Monika Kwiatkowska umie być starą kobietą!) oraz Katarzyny Wolak Gąsowskiej, która buduje postać nauczycielki Ryśka, a jednocześnie kochanki ojca i mieszkanki wsi. Robi to dojrzale, mądrze, świadomie i pięknie. Wiele jej scen zapada w pamięć: stoją przed oczami wspaniałe kadry z rozmowy z ojcem (piękna scena z Dariuszem Matysem, który gra oszczędnie) ale i z samym Rysiem (Rafał Gąsowski), gdy siedzą w kuckach w odległym planie. W jej milczeniu wyczytać można bunt i niezgodę na wiele spraw, które jako wykształcona kobieta widzi głębiej. Wspaniała rola, widoczna aż nadto na tej scenie.
Magdalena Dąbrowska - gra niewiele. Ostatecznie umiera na samym początku sztuki, ale "Wniebogłos" to zdecydowanie spektakl kobiet: to one są tu widzialne i słyszalne, mocne, prawdziwe, rasowe w tej opowieści o dawnym świecie. Dla tych ról bardzo chciałabym zobaczyć spektakl raz jeszcze. Rysiek w roli Rafała Gąsowskiego wydaje mi się mało wiarygodny i raczej przerysowany, nieprzystający do tego świata na serio. Ale zawodowo radzi sobie z tematem chłopaka, który myśli, ze śpiewem zabija najbliższych. No i byłam rozczarowana, bo skoro wszyscy mówią, że Rysiek pięknie śpiewa i gra, to dlaczego tylko trzyma akordeon i miarkuje śpiewanie?
Ale to są drobiazgi. "Wniebogłos" to przedstawienie, które rezonuje z moją duszą: znajduję w nim i swoje lęki, pragnienia, straty, rozpacz. Groby, których się bałam, i - już teraz, z doświadczenia małej KasioDorotki powiem - przebudzenia ku dorosłości, dojrzałej mądrości.
"Wniebogłos" w Wierszalinie - czytam jako opowieść o granicy lęków, które nosimy w sobie. Lęki są jak linie grobów narysowane przez Darka Matysa kredą na scenie: można je wytrzeć, zmienić, przekroczyć, nie widzieć.
Życie to nie linia, a oddech, czasem zabarwiony dźwiękiem. Naprawdę warto!
"Rytuał Wody” to multisensoryczne doświadczenie artystyczne, które łączy teatr ruchu, światło, dźwięk i symbolikę wody. W centrum spektaklu znajdują się motywy pamięci, oczyszczenia i dialogu między kulturami.
Jeden z najbardziej znanych historyków w północno-wschodniej Polsce, autor książek z historii XIX i XX w. prof. Adam Czesław Dobroński został wyróżniony Nagrodą Srebrnej Róży przyznawaną przez Książnicę Podlaską w Białymstoku.
Pora oswoić świat technologii, prawda? Po dekadach wizji apokaliptycznych, po Robocopach, Terminatorach i innych metalowych apostołach zagłady, kino coraz częściej schodzi z wysokiego C na kameralne tony. Dziś – zamiast walczyć z maszynami o przetrwanie ludzkości – oglądamy historie o czułości, samotności i potrzebie bliskości. I bardzo dobrze, bo chyba wszyscy tego potrzebujemy.
Ta wystawa może wyzwolić w nas tęsknotę za wakacjami nad morzem czy jeziorem. Tomasz Bielski związany m.in. z białostocką grupą twórczą Bochemia prezentuje swoje malarstwo w galerii PIK przy ul. Kilińskiego.
Bohaterów tego filmu nie ma już z nami, ale wciąż wracamy do nich pamięcią, wspominając wpływ, jaki wywarli na kształt Kościoła katolickiego na świecie. A był to wpływ szczególny, bowiem miał miejsce w cieniu pontyfikatu Jana Pawła II, przypadającego na szczególny czas, w którym wschodnia Europa poddawana była istotnym politycznym zmianom.
Każdy zna tę opowieść - mała Gerda wyrusza w długą podróż pełną przeszkód, aby uratować najbliższego przyjaciela Kaja, który dał się uwieść i porwać przez Królową Śniegu. Kraina Królowej to samolubny świat, w którym można myśleć tylko o sobie, zapominając o przyjaciołach i tych, których kochamy.
Cerkiewna muzyka w wykonaniu chórów z kraju i zagranicy rozbrzmiewać będzie przez najbliższy tydzień w Hajnówce. W Soborze św. Trójcy rozpocznie się w poniedziałek (12.05) 44. Międzynarodowy Festiwal Hajnowskie Dni Muzyki Cerkiewnej.
Zanim pojawiły się Facebooki, Instagramy i filtry „vintage”, był on – Biały Miś. Król letniskowych deptaków, bohater tysięcy zdjęć, które wypełniają rodzinne albumy między fotką z chrztu i ślubu.
Prowadzący:
Andrzej Bajguz