Radio Białystok | Magazyny | Czytam książki | „Złota epopeja. Niezwykłe losy polskiego złota w czasie II Wojny Światowej" Agnieszka Lewandowska - Kąkol.
ZŁOTA EPOPEJA
Pierwsza powieść o dramatycznych losach polskiej rezerwy złota w czasach drugiej wojny światowej. Wielkie przyjaźnie i wielkie emocje. Wielka rozgrywka wywiadów. Odwaga, brawura i sensacja, kiedy trzeba - chłodna kalkulacja prawnicza. Oficerowie od zadań specjalnych, bankierzy i pierwsza polska medalistka olimpijska.
BEZ TYCH SKARBÓW NIE ISTNIAŁBY RUCH OPORU W POLSCE I POLSKIE SIŁY ZBROJNE NA ZACHODZIE!
Na jakiej podstawie minister Eugeniusz Kwiatkowski obawiał się konfiskaty rezerwy złota przez aliantów? Dlaczego nie ufał sojusznikom?
Na czym polegała misja pułkowników Adama Koca i Ignacego Matuszewskiego? Jak w ciągu kilku dni byli w stanie zorganizować kilkadziesiąt ciężarówek i autobusów w kraju pogrążonym w wojennym chaosie?
Skąd wśród kierowców Złotego Konwoju wzięła się Halina Konopacka, pierwsza polska medalistka olimpijska?
Dlaczego polska rezerwa złota została ostatecznie ukryta w głębi Afryki?
Dlaczego rozprawa tocząca się przed amerykańskim sądem oddalonym od Afryki o tysiące mil, pomogła uratować polskie złoto od konfiskaty przez francuskie władze?
Czy kilkunastominutowe spóźnienie proceduralne mogło kosztować Polskę utratę zapasów bezcennego kruszcu?
Ile istnień ludzkich kosztowała epopeja polskiego złota?
Autorka - Agnieszka Lewandowska-Kąkol - w swej najnowszej powieści przedstawia nam jedną z najbardziej heroicznych oraz zakończonych sukcesem akcji ochrony dóbr narodowych przeprowadzanych przez Polaków podczas II Wojny Światowej. Lżejsza forma literacka niż publikacja popularnonaukowa, pozwala czytelnikowi na łatwiejsze poznanianie niesamowitych, wojennych losów polskiego złotego kruszcu.
ZŁOTO WARTE 463,6 MLN ZŁOTYCH. ODWAGA I POŚWIĘCENIE – BEZCENNE.
Fragment książki „Złota epopeja”:
W sekretariacie generała od ręki wystawiono Adamowi Kocowi legitymację potwierdzającą powołanie do czynnej służby wojskowej i w trybie natychmiastowym miał przystąpić do działania. Podczas gdy w sukces odpowiednio, a więc ugodowo prowadzonych negocjacji nie trudno było uwierzyć, akcja wywozu za granicę kilkudziesięciu ton najszlachetniejszego z kruszców, podczas przybierających na sile działań wojennych, zakrawała na utopijny sen szaleńca. Nie było jednak rady, bowiem niestety słowa jakiegoś żartownisia z bankowych kręgów: „Złóżcie złoto pośrodku jednego z placów w Sztokholmie, a będzie bezpieczniejsze niż w skarbcu przy Bielańskiej”, z dnia na dzień nabierały cech coraz większego prawdopodobieństwa. Warszawa nie tylko była nękana bombardowaniami, ale niemieckie siły lądowe zbliżały się do niej z niewiarygodnym impetem. Trzeba było działać jak najszybciej.
Adamowi w sytuacjach podbramkowych energii nie brakowało. Nie znał szczegółowo bankowych danych, gdyż od kilku lat zajmował się czymś zupełnie innym, ale błyskawicznie je zebrał, korzystając z różnych źródeł. Diagnoza okazała się porażająca. Bank Polski zgromadził zapas złota o wartości 463 milionów złotych, czyli około 87 milionów dolarów według kursu ówcześnie obowiązującego. Kruszec o wartości około 100 milionów złotych zdeponowany został w bankach zagranicznych, a reszta, ważąca 80 ton, ulokowana była w kraju. Zarówno w Ministerstwie Skarbu, jak i w dyrekcji Banku Polskiego od dłuższego już czasu dyskutowano nad tym, jaka część zasobów winna pozostawać w Polsce, ale decyzji żadnych nie podjęto, panowała pod tym względem totalna niemoc. Jak w przypadku większości problemów, argumenty rozkładały się po różnych stronach. Posiadanie wartości za granicą ułatwiało transakcje, ale wiązało się równocześnie z wieloma niebezpieczeństwami, jak choćby zajęcia sądowe, gdyby Skarb Państwa nie wypełnił zobowiązań wobec wierzycieli. Dopiero w drugiej połowie sierpnia 1939 roku zaczęto rzeczywiście zastanawiać się nad możliwością wywozu większych zapasów złota, szukano kanałów lotniczych, którymi można by tego dokonać, ale było już za późno, tym bardziej że stąpające twardo po ziemi towarzystwa ubezpieczeniowe nie podejmowały się ryzyka ubezpieczenia tak cennego ładunku. Prezes Banku Władysław Byrka, wcześniej wieloletni prezes Izby Przemysłowo-Handlowej we Lwowie, przeprowadził tylko akcję przeniesienia części zapasów z Bielańskiej do kilku oddziałów na wschodzie kraju. Do Siedlec przewieziono złoto o wartości 80 milionów złotych, do Lublina – o wartości 20 milionów, w Zamościu umieszczono kruszec wart 30 milionów, w Brześciu nad Bugiem – 40 milionów, a w twierdzy Brześć – 80 milionów złotych. W Warszawie pozostał skarb wart 113 milionów złotych. Miało to zaowocować większym bezpieczeństwem złota, ale przysporzyło, czego przewidzieć raczej nie było można, trudności w zorganizowaniu jego transportu za granicę.
Wywieźć w tej sytuacji osiemdziesiąt ton towaru nawet tylko z Warszawy to zadanie nie lada – pomyślał z lekkim drżeniem serca Adam, gdy po opuszczeniu budynku ministerstwa wszedł w Willową, uliczkę prowadzącą z Chocimskiej do Puławskiej. Wystarczy, że
Niemcy zbombardują mosty i nie ma o czym marzyć. Na spacerowy stateczek przecież tego nie załaduję ani nie wyślę Wisłą do Gdańska. Już wiedział, że szefostwo Armii nie mogło mu zaoferować ani jednego samochodu, bo wszystkie niezbędne były do przewozu wojska. Podpowiedziano mu tylko, że jakieś zepsute samochody są naprawiane w Parku Paderewskiego na Pradze. Natychmiast się tam udał, z przyjemnością stwierdzając po drodze, że mosty jeszcze są na swoim miejscu. Oby jak najdłużej nie przyszło im do głowy, by je zniszczyć – pomyślał Adam, patrząc na mający za sobą burzliwe dzieje most Poniatowskiego. Ledwie w 1914 roku oddano go do użytku, a już rok później wycofujące się wojska rosyjskie wysadziły w powietrze górne części dwóch jego filarów. W pełni odbudowano go dopiero w 1927 roku, a to oznacza, że służył warszawiakom przez dwanaście lat. Adam minął potężne wieżyce zaprojektowane przez Stefana Szyllera, mające między innymi pełnić funkcje obronne. To punkt strategiczny miasta – pomyślał. Łakomy kąsek, trzeba się spieszyć.
W głębi parku, wśród pokaźnych rozłożystych drzew, stanowiących znakomitą zaporę maskującą, odkrył grupę ludzi krzątających się przy samochodach. Większość wozów była bez kół, z powyjmowanymi silnikami, które robiły wrażenie, iż najlepszy czas mają za sobą. Niektóre rozebrane niemal do śrubki, z wnętrznościami doszczętnie przeżartymi rdzą. Na oko widać było, że sprawne szybko nie będą. Do Adama podszedł szczupły porucznik kierujący pracami. Okazał się nim jego dobry znajomy – Andrzej Jenicz, dawny działacz Polskiej Organizacji Wojskowej na Kresach Wschodnich, obecnie pracownik Ministerstwa Skarbu, zmobilizowany jako oficer rezerwy. Adamowi humor poprawił się od razu, gdy go zobaczył, bo pamiętał, że na Andrzeju zawsze można było polegać. Porucznik podejmował się często zadań uważanych za niewykonalne, więc i teraz Adam miał nadzieję, że zrobi wszystko, by mu pomóc. Jednak kiedy wyłuszczył mu swój plan, Jenicz zmarszczył czoło i srodze się zasępił.
– Mam tu tylko dziesięć autobusów Polskich Kolei Państwowych i dwa z warszawskiego magistratu. Nie wiemy jeszcze, czy wszystkie uda się naprawić, czy kiedykolwiek ruszą z miejsca, bo na licznikach przebiegi kilometrów mają imponujące. A jeśli nawet zdołamy je uruchomić, to nie wiadomo, ile czasu potrzeba, by doprowadzić je do stanu używalności.
– Ale ja mam tylko dobę, by zorganizować ewakuację złota z Warszawy!
– Musi pan wziąć pod uwagę fakt, że moi pracownicy to nie wyspecjalizowani mechanicy samochodowi, ale kolejarze i cywilni kierowcy, których umiejętności właściwie nie znam. To duża odpowiedzialność dopuścić do ruchu pojazdy naprawiane przez amatorów.
– Ma pan rację, w normalnych warunkach też bym był tego zdania. Ale teraz… Cóż ja mogę więcej dodać – stwierdził z desperacją w głosie Adam. – Pan jest moją ostatnią deską ratunku. Innej, jestem o tym głęboko przekonany, już nie znajdę. Uratowanie polskiego skarbu przed zagrabieniem przez Niemców, zadanie, które rząd mi powierzył, a ja zobowiązałem się do jego wykonania, zależy teraz od pana.
– Dobrze, panie pułkowniku – głęboko i z pewnego rodzaju rezygnacją westchnął Jenicz. – Stanę na głowie, ale zadanie postaram się wykonać.
– Panie poruczniku, przypuszczałem, że się na panu nie zawiodę. – Adam nie krył radości, choć stwierdzenie „postaram się” nie niosło ze sobą optymistycznych wizji.
Jadąc na Pragę, Adam nie sądził, że wracać będzie w tak dobrym nastroju. Kolumna miała stawić się na Bielańskiej następnego dnia o czwartej po południu. Do obowiązków porucznika Jenicza należało także zaopatrzenie w paliwo i smary, co już samo w sobie było zadaniem karkołomnym, oraz dostarczenie żywności obsłudze. Adam wziął na siebie zapewnienie straży, choć po części uzbrojonej, którą miał nadzieję zwerbować w Banku, i wyższego oficera, który byłby komendantem transportu. (…
Agnieszka Lewandowska-Kąkol - muzykolog i dziennikarz. Przez piętnaście lat pracowała w redakcji muzycznej Polskiego Radia. Potem wybrała drogę „wolnego strzelca” i współpracowała m.in. z pismami: „Tygodnik Kulturalny”, „Poradnik Muzyczny”, „Twoja Muza”, „Przegląd Powszechny”. Pisze teksty o muzyce artystycznej, jej twórcach i wykonawcach oraz reportaże i opowiadania o tematyce współczesnej oraz historycznej. Z tego drugiego zakresu szczególnie interesują ją losy Polaków zamieszkujących przed II wojną światową na kresach wschodnich. Wolny czas najchętniej spędza z rodziną i psami, które zajmują ważne miejsce w jej życiu. Autorka książki: Arystokracja. Powojenne losy polskich rodów.
Prywatnie tu: tudorotasokolowska.pl
Prowadzący:
Dorota Sokołowska