Radio Białystok | Magazyny | Czytam książki | Książka za recenzję | „Profesor Weigl i karmiciele wszy" Mariusz Urbanek
Często bywa tak, że wiemy dużo na konkretny temat, ale nie zdajemy sobie sprawy z jego ważności. Szczególnie wtedy, gdy chcemy zachować lub przywrócić pamięć, ponieważ najpewniej robimy to wybiórczo.
Takimi słowami można by opisać historię Rudolfa Weigla opisanego w książce Mariusza Urbanka „Profesor Weigl i karmiciele wszy". Mimo to warto poświęcić parę chwil więcej, aby dopisać jeszcze kilka słów do tego krótkiego podsumowania. Jeśli nie o samej książce, to już na pewno o jej bohaterze. Urodził się 2 września 1883 w Przerowie na Morawach w rodzinie austryjackiej. Do Polski przeniósł się pod koniec lat 90. XIX wieku. Z urodzenia był Niemcem, ale z wyboru Polakiem. I choć dla Fryderyka Weigla była to decyzja oczywista, wielu poddawało ją w wątpliowść, jednocześnie chcąc, zależnie od sytuacji, by był bardziej polski lub bardziej niemiecki. Jak się okazało, chętni na wybór jedynie słusznej narodowości profesora znajdowali się do końca jego życia.
W książce niepozornie choć z biglem poznajemy jego historię. Historię autora receptury, która uratowała miliony istnień przed... tyfusem plamistym. Książkę o takim potencjalne, zdaje się, że można było napisać na dwa sposoby. Albo jako laurkę poświęconą Profesorowi Fryderykowi Weiglowi, albo zapisać jako profesorską pracę w formie wykładu na temat wszy, tyfusu i jego pogromcy. Ale w tym przypadku czytamy coś zupełnie innego... Mariusz Urbanek wychodzi łatwo przez dobrze okutą bramę. Otwiera ją coraz szerzej i szerzej. Tak, iż w pewnym momencie nie czytamy o Instytucie z ubiegłego wieku, znajdującym się w odległym od Warszawy Lwowie. My-czytelnicy, po kilkunastu stronach tej książki, po prostu się w nim znajdujemy. I to właśnie czar, który znajduje się na kartach książki „Profesor Weigl i karmiciele wszy". To czar tak ulotny, że odnaleźć go możemy jedynie otwierając serce, które również w tej książce znajduje się bez apelacyjnie. W całości, jak i w szczegółach.
Mimo to historia opisana przez autora nie uchroniła się od pewnych niedociągnięć. Przede wszystkim pojawia się w niej chaos, który wprowadzają różne formy tekstu. Mowa o wywiadach przedstawionych na koniec. Jeden z wnuczką Rudolfa Weigla-Krystyną Wigl-Albert, drugi natomiast z jednym z jego współpracowników-profesorem Wacławem Szybalskim. Mimo że giną w pewien sposón na tle całości, stają się jednocześnie fragmentami oderwanymi kompletnie z czegoś innego i... przyklejonymi w tej książce na siłę. Oprócz tego brakuje wytłumaczenia funkcji osób w Instytucie, o których wielu niezwiązanych z dziedzinami nauki nie wie (m.in. strzykacze, preparatorzy). Pojawiają się również momenty aż za mocno patetyczne, choć nie ma ich za wiele, budzą one niesmak i zadajemy sobie pytanie: „czy Profesor Weigl miał jakieś wady?". A jednak książkę czyta się naprawdę dobrze, świetne przygotowanie merytoryczne może zniwelować te, a także inne jej mankamenty dostatecznie, nawet jeśli dostrzeżone przez najbardziej wymagających w swej pedanterii.
W tej opowieści jesteśmy płynnie prowadzeni przez historię życia naukowca, o którym tak wielu wie niewiele. A szkoda... bo historia to niezwykle ciekawa i niesamowicie budująca. W końcu Polak, a nie Niemiec, Francuz czy Belg wynalazł zawiesine, która była obroną w walce z tyfusem plamistym. Historia nie jest wolna od przykrych wątków-m.in. po wojnie Profesor został oskarżony o kolaborowanie z Niemcami, ale tę historię, jak wiele innych pisało życie, w którym statystami byli ludzie: zawistni, zazdrośni, dwulicowi i... mściwi.
Gdy czytamy książkę Mariusza Urbanka, która należy to podkreślić jeszcze raz, ma bardzo dobry warsztat. Czyta się ją po prostu z przyjemnością mimo wspomnianych mankamentów... gdy ją czytamy doznajemy również olśnienia. Wiemy, że tyfus był, że dziesiątkował ludność w różnych częściach globu, ale... dopiero kończąc tę książkę zdajemy sobie sprawę jak ogromna to była pandemia i jak trudno było z nią walczyć. A także jakie znaczenie miało to czego dokonał Fryderyk Weigl.
Można by pomyśleć, że w obecnych czasach trudno czytać tę książkę, że „zarazy” wokół nas jest aż nadto. Jednak tę książkę po prostu warto przeczytać niezależnie od czasu i miejsca. Bo właśnie w niej możemy zobaczyć, że największym durem jesteśmy my... ludzie.
A każdy z Państwa może to odebrać dosłownie, jak i w przenośni.
Polecam i szczerze zachęcam.
Katarzyna Prędotka
Od red. Dziękuję najserdeczniej. Otwiera Pani nasz tegoroczny portal recenzencki :-) Ksiązki oczywiście wysyłamy. Do kolejnych recenzji :-) DS
Prywatnie tu: tudorotasokolowska.pl
Prowadzący:
Dorota Sokołowska