Sekretny dziennik lasu
Lasy zajmują 30% terytorium Polski. W ciągu ostatnich 20 lat przybyło pół miliona hektarów drzewostanu. Ale - czy potrafimy to docenić i dobrze odczytujemy sygnały, które wysyła do nas natura z głębi leśnych ostępów? Przemysław Barszcz, leśnik, dziennikarz i pisarz, niestrudzony badacz ojczystej przyrody, zaprasza nas do największej sieci społecznościowej. Zajrzyjmy na blogi pisane przez drzewa, zwierzęta i ekosystemy.
Co można odkryć w leśnym Archiwum X?
Dlaczego las wymienia co roku baterie słoneczne na nowy model?
Czy muchy mogą zapylać kwiaty?
Który pustelnik uwielbia żywić się grzybami?
Kogo terroryzują sikory?
Nieustająca inwazja obcych. Przekradają się nocami w ładowniach statków, czają się w mroku wagonów kolejowych i kontenerów. Pasażerowie na gapę, śmiertelne zagrożenie dla lokalnej autonomii. Obce grzyby, skorupiaki, nasiona, owady, ryby, a nawet ssaki dokonują inwazji, zmieniając nasz ekosystem. Przenoszone na skrzydłach ptaków, nóżkach owadów, instalują się na coraz większych powierzchniach. Inwazja trwa bez ustanku. Stworzenia nie tylko wracają do swoich pierwotnych terenów – nieustannie rozszerzają ekspansję. Rzeczywistość zmienia się bez ustanku. Za kilka lat nie poznamy świata, w którym żyjemy.
Wilki u bram. Jak poznać, że w pobliżu był wilk? Wytęż węch, a szybko się przekonasz! Bądź uważny! Myślisz, że nocne eskapady po mieście to wyłącznie domena ludzi? Dlaczego wilki miałyby sobie odmówić tej przyjemności? Ofiarą takiego spaceru był kundelek, łotrzyk ze schroniska. Z jednej z eskapad w centrum Krakowa pupil nie wrócił – kilka kilometrów od Rynku Głównego, Sukiennic i hejnału zjadły go wilki. Las wchodzi do miasta albo przemocą, albo pokojowo. Wilki wybrały pierwszą opcję, ale nie wszyscy leśni mieszkańcy działają tak gwałtownie. Łoś w centrum miasta, dziki na ruchliwym osiedlu, kuna w przydomowym śmietniku…Telefony leśników się nie urywają. Człowiek uciekł od lasu, ale las powraca do człowieka.
Zawilec – świadek nieśmiertelności. Ma właściwość, o jakiej ludzie marzą od wieków. Kiedy jego stare kłącze obumiera, wyrasta z niego kolejne, przejmujące role poprzednika. I tak teoretycznie bez końca, przez setki lat, chyba że jakieś zdarzenie unicestwi kłącze. Mamy więc do czynienia z jedną i tą samą rośliną, identyczną genetycznie; małe roślinki mogą okazać się starsze od najstarszych drzew w lesie. Czy zawilec jest wieczny, niczym Christopher Lambert w „Nieśmiertelnym”?
Nocne łowy. Lot puszczyka jest bezszelestny, a drapieżnik, niczym amerykański myśliwiec
F-22 Raptor, jest dla swoich ofiar niesłyszalny i niewidzialny. „Wyłączenie” świstu skrzydeł daje nocnym drapieżnikom olbrzymią przewagę nad zdobyczą. Pozycję lidera zajmują nietoperze – jedyni łowcy owadów na nocnym niebie. Nie muszą konkurować z ptakami. Echolokacja to genialny wynalazek!
Bocian w negatywie. Ptak o wysokości dziecka, płochliwy i nieufny. Bocian czarny wygląda, jak negatyw swojego białego krewniaka, z tym, że dziób i nogi młodych są zielone. Potrzebuje spokoju. Jest leśnym samotnikiem – zamiast klekotać na dachu stodoły i polować na nornice, wybiera ciszę i spokój nad brzegiem leśnego strumienia. W ludzkim świecie zyskałby miano nerda. Żeby zapewnić mu spokój, wyznacza się wokół gniazd specjalne strefy ochronne. To jedne z miejsc, do których człowiek nigdy nie będzie miał dostępu.
Świadkowie Supernowej. Długowieczni świadkowie historii. Drzewa mają zdolność dokumentowania tego, co działo się i dzieje wokół. Dysponują sprytnymi metodami umożliwiającymi przekazywanie swoich doświadczeń z czasów, gdy były małymi krzaczkami. Ich pnie to jedyne w swoim rodzaju archiwum – zachowują informacje znacznie dłużej niż trwa życie drzewa. Wystarczy próbka grubości zapałki, pobrana z pnia, aby przenieść się w czasy bardzo dawne.
Fragment książki – Sekretny dziennik lasu.
"Opisuję dokładnie miejsce akcji, aby nie było przykrych nieporozumień. Ja, dekady temu, sam padłem ofiarą takiego nieporozumienia. W książce z obrazkami znalazłem opis traszki. Bardzo wpłynęła na mnie ta krótka notatka – myślałem tylko o traszce. Sprawa płaza była tym ciekawsza, że wyraźnie napisano: „żyje w kałużach”. Od tamtego momentu każda, literalnie każda kałuża w okolicy była przeze mnie lustrowana. Inspekcje przynosiły kolejne rozczarowania. Najczęściej w burej wodzie odnajdywałem oktanową tęczę a największym przyrodniczym rarytasem było pióro z, co najwyżej, kupra gołębia lub zdechła dżdżownica. Wtedy nie wiedziałem, że tak naprawdę kałuża może mieć dwa znaczenia. Traszka do życia potrzebuje kałuży, której najlepszy przykład znalazłem po latach w Beskidzie Niskim.
Woda w niej była przejrzysta, z lekko rdzawym zabarwieniem, przetykana łodygami wodnej roślinności, dno wysłane warstwą miękkiego mułu. Dookoła na wilgotnej ziemi odciskały się tropy racic pozostawiane w nocy przez chmarę jeleni. Zbliżając się powoli i ostrożnie do kałuży, można było liczyć na spotkanie z kumakiem górskim albo traszką karpacką. Po łodygach wyrastających spod wody roślin wędrowały drapieżne larwy ważek żagnic – w górę, do lustra wody, aby zaczerpnąć powietrza,
a następnie w dół, gdzie czatowały na nieostrożną kijankę albo wypławka.
Każdego dnia część spośród larw ważek przeobrażała się ze zbrojnych w potężne żuwaczki rozbójników w owady dorosłe – lśniące, śmigające błyskawicznie lub dla odmiany zawisające niczym miniaturowe helikoptery istoty szeleszczące nowymi skrzydłami. W wodzie, uczepione łodygi, pozostawały niesamowite zbroje larw – sztywne, chitynowe groźnie wyglądające puste wylinki.
Każdego dnia oprócz nowych wylinek znajdowałem też wokół kałuży wiele par żyłkowanych skrzydeł – samych skrzydeł. Coś dziwnego działo się z ważkami.
Przez wiele dni zagadka leśnej kałuży i rozsianych wokół niej skrzydeł nie dawała mi spokoju. Miałem wrażenie, że tuż koło mnie rozgrywa się coś niezwykłego, do czego nie mam dostępu. Równoległe, fascynujące życie. Coraz bardziej chciałem je odkryć.
Podczas kolejnych i kolejnych odwiedzin nad kałużą odniosłem wrażenie, że nowe skrzydła pojawiają się rano, zawsze przed moim przyjściem. Postanowiłem więc zjawić się na leśnej drodze wczesnym świtem i czekać, bez gwarancji, że wydarzy się… właściwie to nie miałem pojęcia, czego mam się spodziewać, czułem jednak, że cała ta historia jest niezwykła i że równie niezwykłe będzie jej rozwiązanie.
Chociaż słońce jeszcze nie wstało, dzień zapowiadał się słoneczny, upalny i pogodny, idealny na pierwszy lot dla świeżo wyklutej ważki. Rosa mocząca moje buty potwierdzała przewidywania co do pięknej pogody. Wilgotny poranny las był cichy. Sikory, mysikróliki,
pierwiosnki, świstunki i pozostały leśny drobiazg nie uganiał się jeszcze w koronach drzew i w tym przedświcie, nawet bez czekającej mnie tajemnicy, miało się poczucie czegoś wyjątkowego
i nierzeczywistego. Powietrze było rześkie, chłodne chłodem zapowiadającym
upał i pachnące lasem.
Ostatnie sto metrów pokonałem nie drogą, lecz na przełaj, poruszając się powoli i cicho. Zatrzymałem się pośród drzew, w pewnej odległości od kałuży, tak by była dobrze widoczna, a ja ukryty w cieniu pomiędzy gęstymi gałęziami jodeł. Zaczęło się oczekiwanie. Minuty przeszły w kwadrans, a kwadrans w dwa i trzy…
Potem wypadki potoczyły się błyskawicznie i bez uprzedzenia: w pewnym momencie nad kałużą śmignął jakiś kształt, a zaraz potem na ziemię opadły powoli dwie pary lśniących przezroczystych skrzydełek.
Za chwilę znowu skrzydła ważki zamigotały w powietrzu, lecz tym razem uchwyciłem przelatujący kształt wzrokiem i usłyszałem przenikliwe „ki, ki, ki, ki, ki!”.
Kobuz! Był to przepiękny, zwinny sokół kobuz. Grzbiet i skrzydła stalowoszare, z niebieskawym błyskiem. Pierś i brzuch białe, ciemno nakrapiane. „Nogawki” z piór okalających łapy aż do stawu skokowego intensywnie rdzawe. Ciemno upierzona głowa, z plamą dającą pozór maski
i charakterystycznym, schodzącym na biały policzek i szyję, wyraźnie odcinającym się wąsem. Do tego klasyczna sokola sylwetka o wąskich, zaostrzonych wygiętych skrzydłach. To kobuz, leśny sokół, chwytał w swoje szpony ważki startujące do pierwszego lotu, a zanim stały się jego pożywieniem, pozbawiał je skrzydeł, które dziesiątkami spoczywały wokół mokradełka. Później, nie przerywając lotu, od razu w powietrzu pochłaniał owady. Do chwytania ważek kobuz nie musiał rozwijać pełnej, zawrotnej prędkości. Ataki były wolniejsze niż w przypadku polowania na jaskółki i pozwalały nacieszyć się pięknem eleganckiego sokoła. Łowy na ważki wyraźnie sprawiały kobuzowi przyjemność. (…)"
Prywatnie tu: tudorotasokolowska.pl
Prowadzący:
Dorota Sokołowska