Radio Białystok | Gość | abp Józef Guzdek - metropolita białostocki
- Kiedy przyszedłem do Białegostoku, nikt mi nie obiecywał, że będzie łatwo. Jeżeli mamy kryzys, to nie ma nic gorszego, jak wypieranie, że go nie ma. Nie ma nic gorszego niż brak reakcji.
Spotkania z wiernymi i praca w roli wikariusza na parafii. Tak arcybiskup Józef Guzdek obchodził pierwszą rocznicę swojego urzędowania w Archidiecezji Białostockiej. Jak ocenia ten czas i jakie ma dalsze plany?
Z metropolitą białostockim arcybiskupem Józefem Guzdkiem rozmawia Dominika Dębska.
Dominika Dębska: Mija rok od ingresu. Jak ksiądz arcybiskup podsumowuje ostatnie 12 miesięcy?
abp Józef Guzdek: To był czas niezwykle intensywnej pracy. Do 12 lutego bieżącego roku pełniłem również obowiązki biskupa polowego. Dopiero kiedy odbył się ingres mojego następcy w katedrze polowej Wojska Polskiego, byłem już tutaj do dyspozycji księży, osób świeckich. Odwiedziłem wszystkie kościoły. Spotkałem się i przeprowadziłem indywidualne rozmowy niemal ze wszystkimi księżmi. Dało mi to niezwykle ważną wiedzę. Na przykład rejony przygraniczne się wyludniają, widać, że te parafijki są małe, a stają się jeszcze mniejsze. Także dużo obserwacji. To naprawdę był duży wysiłek, ale konieczny.
Jakie wnioski płyną z tych 12 miesięcy, z tych wizytacji? Ksiądz arcybiskup powiedział o wyludniających się parafiach. Czy zapowiada się perspektywa łączenia parafii albo ich likwidacji?
To nie jest jeszcze etap do wyciągania takich wniosków, bo to zaledwie jeden rok. To, jaki będzie dalszy los poszczególnych parafii, zależy po pierwsze od tego, czy biskup - ja czy mój następca - będzie miał kogo posłać. Niestety proces spadku liczby powołań jest nieuchronny.
Czy ma ksiądz arcybiskup jakąś wizję, jakiś plan na najbliższe lata?
Plan jest w Ewangelii, czyli głosić Ewangelię. Druga rzecz to kontakt z ludźmi. Niezwykle ważne jest to, żeby nie budować bariery - ja na przykład nie używam czerwieni. Kiedy jestem na wizytacji w parafiach, to zanim podejdę do ołtarza, przychodzę do świątyni, zatrzymuję się tak w połowie i rozmawiam z ludźmi. Na przykład w czasie wizytacji w małej wioseczce, jaką jest Wierzchlesie, zamiast wejść do kościoła, poszedłem za płot, spotkałem się z mężczyznami. Ich reakcje były bardzo nerwowe. Musiałem ich zachęcać, żeby jednak wypalili papierosy do końca, tłumacząc, że ja nie muszę, bo mój ojciec wypalał 30 dziennie, więc wyrabiał normę za całą rodzinę.
Ale to nie tylko to. W zeszłym tygodniu był tu jeden z księży proboszczów białostockich. Mówił, że jest kłopot, bo jeden ksiądz jest na leczeniu, drugi ma jakieś zajęcia, a tu parafia dosyć spora i przydałby się ktoś do pomocy. Ale nie znalazłem takiego, więc wsiadłem w samochód i o 8:20 byłem w zakrystii tegoż kościoła. Było totalne zaskoczenie. Bardzo sympatyczne spotkanie ze wspólnotą. Odprawiłem mszę, wygłosiłem homilię. Potem była okazja do małej kawy. Odprawiłem drugą mszę, ochrzciłem Nikodema.
Myślę, że tego nam bardzo potrzeba, żeby zburzyć pewne stereotypy, żeby się spotkać, bo wtedy mamy własną wizję, własne doświadczenie biskupa, rzeczywiście takiego, jakim on jest, a nie takim, jakiego malują go chociażby media.
Nie można odmówić ostatnim miesiącom kryzysów. Najpierw kryzys na granicy, potem wojna na Ukrainie i niestety ostatni kryzys już wewnątrzkościelny - doniesienia medialne na temat zachowania niektórych księży. Od samego początku na księdza arcybiskupa spadły wyzwania.
Kiedy zostałem mianowany biskupem pomocniczym w Krakowie, odwiedziłem Ojca Świętego Jana Pawła II, żeby mu podziękować. Wtedy otrzymałem pierścień i krzyż. Jedyny pierścień i jedyny krzyż, jakie mam. Wtedy sobie uświadomiłem, że bycie biskupem, to krzyż, to odpowiedzialność. Tego nie nosi się dla ozdoby.
Kiedy przyszedłem do Białegostoku, nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Jeżeli mamy kryzys, to nie ma nic gorszego, jak wypieranie, że go nie ma. Nie ma nic gorszego od braku reakcji. Dlatego też jeszcze jako biskup polowy i równocześnie metropolita raz, drugi i kolejny byłem na granicy. I kiedy dominowały emocje, ja znałem prawdę i przestrzegałem przed tym, żeby nie wykorzystywać tej wielkiej biedy. Bo to jest dramat człowieka, który przybywa gdzieś z Afryki, z Azji. To był dramat, ale jednak ten człowiek był też narzędziem. Ja w sytuacji kryzysu nadgranicznego mówię: więcej rozumu niż emocji.
Jeśli chodzi o wojnę, to jako archidiecezja, jako wspólnota ludzi wierzących zdaliśmy egzamin. Właśnie przy katedrze było centrum pomocy uchodźcom, to w domach chrześcijan, katolików znalazło się mieszkanie. Pomagamy i powinniśmy być z tego bardzo dumni.
I ten trzeci kryzys - zachowanie niektórych księży. Żadnej sprawy pod dywan nie zamiatam, bo uważam, że sprawy zamiecione pod dywan wcześniej czy później wyjdą. Po drugie, problemy przesunięte a nierozwiązane pozostaną problemami.
Były głosy pod adresem seminarium, że to wszystko trzeba systemowo zmienić. A ja powiedziałem, że to samo seminarium uformowało świętych kapłanów.
Te kryzysy bywały w wielu wymiarach i pewnie jeszcze będą. Ważne jest to, żeby reagować, nie ociągając się, ale równocześnie pamiętać o proporcjach - żeby nie zatruć duszy. Bardzo brakuje mi obiektywizmu w relacjach o życiu Kościoła.
Dziękuję bardzo. Życzymy dużo mądrości w podejmowaniu decyzji.
Bardzo dziękuję. Życzyłbym sobie, żebyśmy budowali naszą wspólnotę Kościoła białostockiego na dwóch filarach - fides et ratio, wiara i rozum. Jeśli chodzi o emocje, my ich nie lekceważymy, ale więcej rozumu niż emocji. Także bardzo dziękuję i życzę wszystkim wszystkiego dobrego, we współpracy, bo Kościół to nie biskup i księża, to my wszyscy ochrzczeni. I proszę pamiętać o tym, że w Kościele wszyscy jesteśmy równi. Szczęść Boże.