Radio Białystok | Gość | Krzysztof Bosak [wideo] - lider podlaskiej listy Konfederacji w wyborach do Sejmu
- Wydaje mi się, że nie mamy dowodów na to, że zachęty finansowe kształtują dzietność. (...) Dzietność jest rzeczą w dużej mierze uwarunkowaną kulturowo, a politycy nie mają obecnie zbyt dużego wpływu na kulturę - mówi Bosak.
W Polskim Radiu Białystok przedstawiamy programy wyborcze ogólnopolskich komitetów wyborczych. O propozycjach Konfederacji mówi Krzysztof Bosak - lider podlaskiej listy Konfederacji w wyborach do Sejmu. Rozmawia Renata Reda.
Renata Reda: Dlaczego wybrał pan nasz region? Czy w Podlaskiem nie ma godnego przedstawiciela Konfederacji, który mógłby być liderem listy?
Krzysztof Bosak: Mamy całą listę świetnych kandydatów. Jest taka prawidłowość w polityce, że popularny lider ciągnie listę w górę.
Dlaczego nie w Lubuskiem, dlaczego nie w Warszawie?
Bezpośrednia przyczyna była taka, że wcześniej liderem, który miał tutaj ciągnąć listę w górę i to robił, był poseł Robert Winnicki. Natomiast ze względów zdrowotnych musiał się wycofać z polityki i potrzebne było godne następstwo. Przeanalizowaliśmy to wewnątrz Konfederacji i wybór padł na mnie. Z przyjemnością się tego zadania podejmuję i bardzo mi się w Białymstoku podoba. Uważam, że Podlasie jest w ogóle bardzo fajnym województwem.
A jakie ma pan związki z naszym regionem? Jak pan przekona mieszkańców, że zna ich problemy, i czy faktycznie zna?
Nie będę przekonywał w ten sposób. Od tego są nasi działacze, którzy się tutaj wychowali. Natomiast ja mam podejście zadaniowe, tzn. jeżeli jest rzecz, którą będę w stanie załatwić, korzystając ze swojej pozycji politycznej, to będę o to walczył.
W jaki stopniu członkowie Konfederacji i pan macie tożsame poglądy z waszym posłem Januszem Korwin-Mikkem, który mimo dzisiejszej sytuacji za granicą otwarcie mówi o swojej sympatii do Rosji.
Korwin przez lata swojej aktywności zdobył dużą popularność, jednocześnie formułując masę kontrowersyjnych wypowiedzi. Ja z niektórymi się zgadzam, z wieloma nie i na tym poprzestańmy.
Konfederacja od samego początku ma jednoznaczne stanowisko w wojnie, która toczy się na Ukrainie, tzn. że w interesie Polski jest, żeby Ukraina tej wojny nie przegrała. W interesie Polski jest, żebyśmy nie mieli kolejnego państwa zależnego od Rosji u swoich granic.
W programie macie bony zdrowotny i edukacyjno-opiekunczy, likwidację kuratorium oświaty i znaczne skurczenie ministerstwa edukacji. Zacznijmy od bonu zdrowotnego. Ile miałby on wynosić i czy byłby tej samej wysokości dla każdego Polaka?
Zacznijmy od tego, że my nie postulujemy zlikwidowania NFZ-u, tylko umożliwienie Polakom wyjścia do konkurencyjnych funduszy ubezpieczeń zdrowotnych - publicznych, żeby było jasne. W tej chwili w polskim systemie jest wielki biurokratyczny moloch stworzony przez lewicę 20 lat temu pod nazwą "NFZ". Ten moloch jest reliktem nieskończonej reformy, która miała polegać na stworzeniu konkurujących systemów ubezpieczenia zdrowotnego. Nazywały się one "kasy chorych".
Systemy oparte o konkurencyjne fundusze funkcjonują w wielu państwach, które mają często najlepsze systemy ochrony zdrowia jak np. Niemcy czy Holandia, przedstawiane jako wzorcowe.
Ale Niemcy o wiele więcej łożą na ochronę zdrowia.
Mają też wyższe koszty, płacą znacznie więcej. To jest fakt. Natomiast mamy w ochronie zdrowia wiele problemów. Nie poruszymy wszystkich w tym wywiadzie. Trzeba dobrze płacić. Trzeba też wprowadzić elementy wewnętrznej konkurencji, która zresztą już jest np. w podstawowej opiece zdrowotnej, dlatego wygląda ona trochę lepiej niż inne sektory. Gdybyśmy w lecznictwie szpitalnym mieli podobne mechanizmy jak w podstawowej opiece zdrowotnej, to szpitale wyglądałyby trochę lepiej niż w tej chwili. Tak jak przychodnie trochę konkurują o pacjenta.
Wróćmy do bonu zdrowotnego. Ile miałby wynosić?
Żeby to zrozumieć, trzeba zdać sobie sprawę, że ma to być system ubezpieczeniowy, czyli ta kwota ma być kwotą ubezpieczenia, czyli tak jak jest teraz. Na każdego Polaka w przyszłym roku będzie według polityki budżetowej przyjętej przez państwo 190 miliardów na zdrowie. To nieco ponad 5 tysięcy na każdego Polaka. My musimy wymyślić, jak zrobić dobry użytek z tych pieniędzy.
Nasza propozycja polega na tym, żeby ludzie, którzy kontraktują świadczenia, konkurowali ze sobą jakością usług, skutecznością. A ostatecznie wiadomo, że fundusz ubezpieczeniowy wydaje znacznie więcej na tego, kto jest chory i nie wydaje prawie nic na tego, kto jest zdrowy. Te wydatki się uśredniają w tej kwocie nieco ponad 5 tys. w całej populacji. Każdy system ubezpieczeniowy jest tworzony ostatecznie przez matematyków, przez aktuariuszy, którzy siadają i liczą to wszystko.
Wy jeszcze nie macie tego policzonego? Projektu ustawy w tej sprawie też nie macie.
My nie mamy dostępu do danych, bo te dane są wyłącznie w NFZ.
Nie zmienicie nakładów na zdrowie.
Absolutnie mamy zamiar zmieniać podatki.
Ale jeżeli chodzi o składkę zdrowotną, zostałaby na tym samym poziomie. Natomiast od czego uzależniony byłby bon zdrowotny? Od wieku? Im starsza osoba, tym bon byłby wyższy?
To są pytania o technikalia.
Ale dość istotne.
Oczywiście, wszystko jest, panie redaktor, istotne. Jeszcze raz podkreślam, że o samej ochronie zdrowia możemy rozmawiać wiele godzin. Jesteśmy za tym, żeby każdy miał taki sam dostęp do świadczeń, czyli że każdy płaci inną wysokość składki zdrowotnej, ale tak jak w obecnym systemie wysokość tego ubezpieczenia ulega uśrednieniu w skali całego społeczeństwa.
Istota rozwiązanie jest taka, żeby na całym rynku nie był jeden ubezpieczyciel, jak obecnie NFZ, tylko żeby ktoś niezadowolony z jego usług mógł pójść do jakiejś konkurencji. W tej chwili nie może tego zrobić.
Ale na razie projektu ustawy nie ma. Jest pomysł. Krytycy waszych pomysłów na ochronę zdrowia, właśnie na ten bon zdrowotny, mówią, że to nie kwestia logiki, tylko wiary, że wręcz nie mamy do czynienia z programem, ale z religią.
To, że spotykamy się z krytyką, jest świadectwem tego, że nasza propozycja wychodzi poza obecne ramy dyskusji. Dokładnie tego potrzebujemy. Jeżeli będziemy wszyscy powtarzać frazesy, że jak podniesiemy składkę zdrowotną, to się poziom ochrony zdrowia podniesie, to tak się nie stanie.
Widzieliśmy, że składka zdrowotna i w ogóle nakłady na ochronę zdrowia zostały podniesione w pandemii, a jakość i liczba wykonywanych świadczeń spadła. Nie ma żadnej prostej korelacji pomiędzy liczbą pieniędzy wydanych na zdrowie a liczbą dostarczonych usług zdrowotnych. My jedynie mamy odwagę o tym mówić. To jest pierwsza sprawa.
Druga sprawa. W obecnym systemie nie ma prawidłowego sposobu liczenia kosztów i mechanizmu ekonomicznego, który służyłby zmniejszaniu kosztów przy wykonywaniu usług zdrowotnych. To jest jeden z rdzeniowych problemów.
Ci, którzy krytykują te rozwiązania, powinny się rozejrzeć po świecie, otworzyć oczy.
Jakie są główne założenia bonu edukacyjnego?
Przede wszystkim chcemy, żeby ci, którzy prowadzą własne szkoły, mieli dostęp do pieniędzy, które już odprowadzili w podatkach na edukację. Rząd PiS próbował przeprowadzić dwie ustawy - tzw. lex Czarnek 1 i lex Czarnek 2, które miały ograniczyć możliwość prowadzenia szkół niezależnych w formule tzw. nauczania domowego.
Wysokości tego bony też nie znamy.
Chcielibyśmy, żeby on był stuprocentowy, tzn. żeby wysokość subwencji, którą dostają normalne placówki publiczne, trafiała też do szkół niepublicznych, prywatnych albo nauczania domowego.
Jakby to nauczanie domowe miało wyglądać?
To rodzice powinni decydować.
Nie każdy ma kwalifikacje.
Dlatego postulujemy potwierdzenie wyników w egzaminie. Tak jest w tej chwili.
Ale dopiero po tym, jak rodzic zdecyduje się uczyć dziecko na własną rękę przez rok, dwa.
Inaczej się nie da potwierdzić wyników.
Ten czas może się okazać stracony.
Dla wielu ten czas jest stracony w tej chwili w źle prowadzonych szkołach publicznych.
Ale z dziećmi lepiej nie ryzykujemy, jeżeli chodzi o ich wykształcenie.
To dajemy władzę rodzicom. Ryzykiem jest w tej chwili przymuszanie do posyłania wszystkich dzieci do szkół, na które rodzice często nie mają absolutnie żadnego wpływu. Co więcej, nauczyciele nie mają wpływu. Co więcej, często nawet dyrektorzy nie mają wpływu, bo szkoły są tak zbiurokratyzowane, że biedny dyrektor musi wykonywać kolejne wymysły ministerstwa edukacji, zamiast zająć się podnoszeniem jakości kształcenia.
Nauczyciele nie mogą usunąć ze szkół albo zostawić na drugi rok uczniów, którzy się kompletnie nie uczą, bo muszą spełniać wskaźniki. Żyjemy w świecie pełnym absurdu. Postulujemy, żeby trochę ilość tego absurdu zmniejszyć.
Jakie macie pomysły na rozwiązanie problemu demograficznego?
Ci, którzy zakładają rodziny, muszą mieć przynajmniej o jedno dziecko więcej. A jak ludzi do tego przekonać i zachęcić, to już nie wie nikt.
Jakie macie zachęty?
Uważam, że jeżeli politycy wchodzą w rozmawianie na temat tego, jaka jest dzietność, natychmiast są poddawani bardzo mocnej krytyce, że chcą innym ustawiać życie. Ja nawet to rozumiem.
Przyznanie jakichś przywilejów to ustawianie komuś życia?
Wydaje mi się, że nie mamy dowodów na to, że zachęty finansowe kształtują dzietność. Oczywiście one mogą nieco złagodzić kryzys demograficzny, tam, gdzie ludzie, którzy nie mają poczucia stabilności finansowej, mogą się powstrzymywać przed posiadaniem kolejnego dziecka.
Dzietność jest rzeczą w dużej mierze uwarunkowaną kulturowo. Politycy nie mają obecnie zbyt dużego wpływu na kulturę. Moim zdaniem więcej dobrego mogą zrobić tutaj osoby popularne, które nie mają władzy politycznej - aktorzy, sportowcy, ludzie kultury, dziennikarze, żeby zacząć przedstawiać społeczeństwu jako pozytywny wzorzec to, żeby mieć trójkę, a może i czwórkę czy piątkę dzieci jako coś pożądanego społecznie.
Żebyśmy przełamali kryzys demograficzny, model 2+3 to jest minimum.