Radio Białystok | Gość | Tomasz Kłosowski - przyrodnik i fotograf
"Pożary tutaj zawsze się zdarzały, nawet i spore, ale takiego czegoś, to ja nie pamiętam, co by tak wyglądało, co by tak brzmiało i co miałoby takie skutki" - mówi przyrodnik.
Pogorzelisko nad Biebrzą robi ogromne wrażenie. Niespotykana była także skala pożaru oraz użyte do jego gaszenia środki i siły. Ten kataklizm obserwował mieszkający koło Trzciannego, przyrodnik i fotograf, Tomasz Kłosowski. Rozmawia z nim Lech Pilarski.
Lech Pilarski: Największe wrażenie na mnie zrobiło, jak przyjechałem do swojego gospodarstwa i na trawniku odkryłem mnóstwo takich kawałków trzciny. Początkowo myślałem, że to jakieś ślimaki czarne, ale po bliższym przyjrzeniu okazało się, że to fragmenty spalonej trzciny. Prawie 10 km od pogorzeliska.
Tomasz Kłosowski: To ja pana przebiję, bo ja mieszkam w odległości co najmniej 2 razy większej niż pan i też żeśmy tutaj znajdowali takie kawałki. One przez parę kilometrów co najmniej lecą jeszcze rozżarzone, dopiero później się stają chłodne. A jeżeli chodzi o dym, no to w ogóle byłem za Bielskiem Podlaskim, w okolicy Bociek i cały zachodni horyzont, bo przecież Biebrza jest na północ od tego miejsca, był zasnuty dymem. Ja sądzę, że te dymy sięgały gdzieś tam do Siedlec, albo jeszcze bardziej na południe. Ładnie wyglądał zachód słońca, ale jednocześnie jakże upiornie.
Jakie to spustoszenia dla przyrody?
Przede wszystkim zaczyna się czas wegetacyjny, mnóstwo różnych drobnych istot wyległo już na powierzchnię. Pożar głównie na szczęście poszedł po powierzchni, bo gdyby się zapaliło złoże torfowe, to jest w ogóle klęska niewyobrażalna, bo pali się całe złoże, całe siedlisko, tam pewnie miejscami tak było. Wiele istot się po prostu piecze.
Po drugie to siedlisko zostaje potężnie zubożone. Niestety te pożary są najczęściej, w tym wypadku pewnie też, skutkiem tak zwanego wypalania traw, co ma tradycję od niepamiętnych czasów, ale przede wszystkim ciągle u podstaw tego tkwi wiara, że to się ulepsza gleba. Jest dokładnie na odwrót - gleba się pogarsza, zakwasza, wysusza, spopiela i ona wcale nie jest więcej warta.
Natomiast jeżeli pożar przejdzie po powierzchni tych roślin, to - jeżeli mamy wiosnę właśnie - to one dosyć szybko pokażą te zielone pędy, które przeżyły i robi się zielono wokół. Podczas gdy jeśli zostały na łące trzciny suche, no to nie byłoby tego efektu odrodzenia. To jest absolutnie żaden dowód ulepszenia gleby, wprost przeciwnie. A ona ulega bardzo znacznej degradacji i trzeba się spodziewać, za jakiś czas tam jakieś życie się pojawi oczywiście i to bardzo szybko, ale takie, które tam wcale nie jest potrzebne, nie jest pożądane.
Często są to rośliny obcego pochodzenia, albo rośliny siedlisk, jest to po prostu katastrofa. Następuje zubożenie ogromne, rozwija się roślinność zupełnie obca temu miejscu, która nie powinna tu mieć miejsca, a te istoty, które tutaj chronimy w parku, tracą siedliska, które dzisiaj są już wielką rzadkością, jako że żeśmy bagna poosuszali, na powierzchni torfowisk, które jeszcze całkowicie nie uległy demineralizacji, rosną łąki kulturowe, uprawne, natomiast nie ma tych turzycowisk naturalnych i innych zbiorowisk tego rodzaju, typowych np. dla łęgu.
To ulegnie, skoro pożar objął takie obszary, znacznie degradacji i wiele gatunków z tym związanych straci swoje siedliska. Tutaj takim wyróżnikiem przyrody zawsze były ptaki. Ptaki mają skrzydła i na szczęście od pożaru mogą uciec, chociaż nie wszystkie, bo niektóre już wysiadują i ja nie wiem, jaki jest np. los gęsi, gęgaw, w tych trzcinach, które tak efektownie płonęły, na pewno bywały gniazda gęsi, o ile stara gęś mogła uciec, jej lęg, jej jajka się na pewno upiekły, a jeżeli były tam młode, to po prostu zginęły, podobnie jest z bekasami, czy kaczkami. Nawet jeżeli uszły z życiem, to ich pokarm podstawowy upiekł się, a ja nie wiem, czy one tak bardzo lubią pieczone. Skutki tego zubożenia będą ciągnęły się teraz przez lata.
To wypalanie było takim jednym z elementów gospodarowania na tych biebrzańskich łąkach, ale wtedy byłoby znacznie więcej wody, ogromne rozlewiska. Jeśli coś się zapaliło, to zaraz błyskawicznie gdzieś tam w tych rozlanych kałużach ginęło. Teraz nie było takiej bariery, trzcin było mnóstwo i poszło z dymem.
Teraz nie było barier, a były same sprzyjające okoliczności. Od wielu lat susza, a w tym roku to już wyjątkowa, na dodatek wiatr, nieustannie wiatr sprzyjający temu ogniowi. Wszystko, czego trzeba, czyli właściwie nie trzeba, żeby to się doskonale paliło. Pożary rzeczywiście były zawsze, najczęściej jednak były to pożary powierzchowne, to znaczy ogień nie sięgnął do złoża torfowego, ale bywały tutaj już pożary gdzie ogień sięgał tam. Ja pamiętam, jak tutaj gdzie siedzimy niedaleko, paliło się nieduże stosunkowo torfowisko leśne, też pożar trwał z miesiąc dobry, jeździli strażacy, lali tam ciągle wodę tam, gdzie woda zawsze być powinna, ale "dzięki" rowom tej wody tam nie było, no to później jeszcze chyba przez dwa miesiące czuliśmy wszędzie i widzieliśmy coś takiego jak po spaleniu czajnika, taki zapach. W naszym albumie jest zdjęcie jednego z ostatnich cietrzewi, który tokuje w pięknej porannej mgle, a ta mgła to tak naprawdę z dym z torfowiska. A to pokazuje, jak bardzo trwałe są efekty, a skutki są na lata.
Ale zdjęcia wyszły dobre?
No to rzeczywiście była okazja i kiedy żeśmy stanęli nad bagnami płonącymi, to już tam gapiów było od metra. To dziwnie wyglądało - ludzie stojący w maskach, nie z powodu pożaru, ale w maskach i na tle tego dymu, jednocześnie unosił się, bo to było pod wieczór, wszędzie zgiełk ptaków, taki żałosny jakiś zew tych ptaków i to robiło naprawdę i ponure, i zdumiewające bardzo wrażenie. To jest coś niezwykłego. Pożary tutaj zawsze się zdarzały, nawet i spore, ale takiego czegoś, to ja nie pamiętam, co by tak wyglądało, co by tak brzmiało i co miałoby takie skutki. Kto wie, czy może wreszcie do tych zakutych łbów wiejskich dotrze, że nie należy podpalać łąk, bo teraz już jest to afera takiej skali, tyle już widziano i samolotów, i helikopterów, i wojska, że może ludziom to dotrze wreszcie do głowy. Chociaż dotąd to było zupełnie nieskuteczne, paliły się lasy, stogi, ale jednak dalej to podpalano.
Zobaczymy, czy to dotrze, bo skala tego pożarzyska jest ogromna. Pewnie wiosenne wycieczki nie po to, by obejrzeć ptaki, budzącą się wiosnę, tylko właśnie pogorzelisko będą się zdarzały teraz.
Ja już to widzę, że samochody pędzą w tamtą stronę, bo wszyscy pędzą tam zobaczyć. Trudno się dziwić, jest to obraz efektowny i apokaliptyczny zarazem. Zainteresowanie jest spore, ale też widać się dużą troskę w głosach na przykład ludzi, którzy piszą na Facebooku. Do każdego myślącego jako tako człowieka to dotarło, pytanie, czy dotarło do tych, którzy podpalają uporczywie bagna od lat, bo na pewno ten ogień z nieba nie spadł.