Radio Białystok | Gość | Bożena Grotowicz - dyrektor szpitala w Bielsku Podlaskim
- Łańcuch dobrych serc i otwartości ze strony firm i osób prywatnych przerosły nasze najśmielsze oczekiwania, to, jak bardzo ludzie się angażują. Naprawdę ogromna pomoc.
W Podlaskiem najwięcej przypadków zakażenia koronawirusem jest w powiecie bielskim - to 114 osób na 321 wszystkich chorych na Covid-19 w naszym województwie.
Mapa zakażeń #koronawirus w województwie podlaskim.
— Podlaski Urząd Wojewódzki (@PodlaskiUW) April 19, 2020
???? Białystok 60 ➕ powiat białostocki 23
???? Łomża 17 ➕ powiat łomżyński 17
???? Suwałki 1 ➕ powiat suwalski 2 pic.twitter.com/YmSd98jL3z
Z dyrektor szpitala w Bielsku Podlaskim Bożeną Grotowicz rozmawia Lech Pilarski.
Lech Pilarski: Jak wygląda aktualna sytuacja w szpitalu?
Bożena Grotowicz: Po takim pierwszym rzucie dużej liczby zakażeń wśród pacjentów i personelu sytuacja zaczyna się normować. Dzisiaj ruszyły oddziały chirurgiczny i ortopedyczny, będą pracowały normalnie, więc pacjenci będą mogli uzyskiwać u nas niezbędną pomoc.
Ci pracownicy, którzy w badaniach otrzymali wynik dodatni, są w izolacji domowej. Z tego, co wiem, to ich stan jest stabilny, czują się całkiem przyzwoicie i czekamy na ich wyzdrowienie. Mamy już pierwsze wyniki osób, które były wcześniej pozytywne w teście, a teraz - po okresie izolacji - pierwsze testy już są ujemne.
Ale jeszcze nie wszystkie osoby są przebadane, bo jeszcze nie u wszystkich minął czas.
Część pacjentów, która w pierwszym rzucie okazała się dodatnia, była przewieziona do szpitala w Łomży. W tej chwili weryfikujemy sytuację na bieżąco.
Czy próbowaliście się przyjrzeć, skąd się wzięły zakażenia w szpitalu?
Spodziewaliśmy się takiej sytuacji, dlatego że spora część mieszkańców Bielska i okolic pracuje w delegacji w Niemczech i niestety podejrzewamy, że ta liczba ludzi, która wróciła z delegacji przed świętami, spowodowała taki wzrost zakażeń.
Oczywiście daleka jestem od tego, żeby kogokolwiek oskarżać, bo i ci ludzie, i szpital wszyscy jesteśmy ofiarami epidemii, więc tutaj trudno mówić o czyjejś winie. Natomiast spora część zakażonych nie ma świadomości, że jest zakażona, bo choroba przebiega u nich zupełnie bezobjawowo, więc nie mają dolegliwości, nie mają podstaw do tego, żeby się badać, natomiast zarażają innych, nie wiedząc o tym.
Jest jeszcze jedna przyczyna. Zrobiliśmy stosunkowo dużo badań w przeliczeniu na liczbę mieszkańców. O wiele więcej niż w którymkolwiek innym powiecie. A skoro przebadaliśmy wielu ludzi, to też wykryliśmy dużo zakażonych. Często są to zakażenia wykryte przy okazji takiego przesiewowego testowania np. naszych pracowników czy innych osób, gdzie wprost nie było wskazań, które określa Ministerstwo Zdrowia. Były to osoby, które nie miały żadnych objawów i nie wiedział nic o tym, żeby miały kontakt z osobą zarażoną. Przebadaliśmy prawie wszystkich naszych pracowników. Zostały do przebadania tylko pojedyncze osoby.
Skąd wzięliście testy? Czy wsparły was także firmy, które wysyłają pracowników za granicę?
My nie wykonujemy testów. My tylko pobieramy próbki i wysyłamy do laboratorium - na początku do Warszawy, do Olsztyna, a teraz do Białegostoku. Wykonywanie testów nas nie kosztuje, kosztuje nas tylko transport i probówki, które musimy kupować. Nigdy na żadnym etapie nie mieliśmy związanych z tym braków.
Natomiast rzeczywiście bardzo mocno wspierają nas firmy i osoby prywatne. W tej chwili, po tych pierwszych, trudnych doświadczeniach, wypracowaliśmy schematy postępowania, to, jak należy zabezpieczać się, żeby zapewnić bezpieczeństwo sobie i pacjentom.
Tylko miejmy świadomość, że krzywa epidemiczna u nas jest jeszcze na etapie wzrostowym. Nasze województwo jako ostatnie wykazało pacjentów dodatnich. W całej Polsce już narastało, a u nas nie było. Teraz podejrzewam, że będzie tak, że w kraju sytuacja będzie się stabilizowała, a u nas będzie jeszcze na etapie wzrostowym. Spodziewamy się, że w najbliższej przyszłości pojawi się jeszcze sporo zakażeń.
Można roboczo wyciągnąć wniosek, że wszystkich, którzy przyjechali z zagranicy, trzeba było izolować, a nie trzymać razem z rodzinami. Osoba, która przyjechała z zagranicy, była w domu, natomiast rodzina chodziła i wirus się roznosił.
Tak prawdopodobnie mogło być. Chociaż trudno jest mi ocenić, nie jestem fachowcem od epidemiologii. Takie są nasze przypuszczenia, ale pewnie będzie jeszcze czas na analizę i wyciąganie wniosków.
Myślę jednak, że sporo jest tutaj takiej niefrasobliwości różnych ludzi, którzy mieli osoby zarażone w rodzinie czy wprost sami byli zarażeni. Nawet zanim wprowadzono obostrzenia, to przecież pojawiały się już u nas w szpitalu osoby, które czy wróciły z zagranicy, czy miały kontakt z kimś, kto wrócił z zagranicy, a nie informowały nas o tym. Takie przypadki też mieliśmy.
Musimy teraz z tym się uporać.
Jak wyglądało na początku wyposażenie w środki ochrony?
Początki były bardzo trudne, zresztą w całej Europie, nie tylko u nas w szpitalu, nie tylko u nas w Polsce. Zresztą wytyczne co do sposobu zabezpieczania się też zmieniały się wraz z narastaniem epidemii.
W tej chwili mamy sytuację w miarę stabilną, bo dostaliśmy sporo środków ochrony z rezerw państwowych, od wojewody, troszeczkę płynów z NFZ-u, z różnych innych źródeł. Ale również sporo wsparły nas różne firmy i osoby prywatne. Dostaliśmy maseczki szyte przez naszych mieszkańców.
Staramy się profesjonalne maski trzymać dla personelu medycznego, natomiast bawełniane rozdajemy pacjentom, którzy przychodzą do nas - czy to do poradni, czy do nocnej i świątecznej opieki, czy nawet do nas na oddział. Takie bawełniane maseczki dawaliśmy od początku pracownikom obsługi. One wszystkie nam się bardzo przydały.
Łańcuch dobrych serc i takiej otwartości ze strony firm i osób prywatnych przerosły nasze najśmielsze oczekiwanie, jak bardzo ludzie się angażują, żeby wspierać naszą działalność. I nie tylko, jeśli chodzi o środki ochrony osobistej, ale również organizowane są święta dla tych pracowników, którzy są w kwarantannie. Naprawdę ogromna ilość pomocy i w zakupie sprzętu, i w zakupie środków ochrony osobistej.