Radio Białystok | Gość | Jakub Macewicz - z Centrum Psychoterapii Meandra w Białymstoku
"W pewnym sensie temat wraca, ale myślę, że my będziemy jako społeczeństwo mniej reaktywni, mniej będziemy lękiem reagować, bo nie da się w wysokim poziomie lęku ciągle funkcjonować" - ocenia socjolog.
Trwająca od wielu miesięcy pandemia koronawirusa wpływa zdecydowanie na nasze życie. W jaki sposób? To pokazują m.in. badania wykonane na zlecenie Polskiego Funduszu Rozwoju. Co z nich wynika — o tym z socjologiem i terapeutą Jakubem Macewiczem z Centrum Psychoterapii Meandra w Białymstoku rozmawia Iza Serafin.
Iza Serafin: Lęk o zdrowie swoje, najbliższych, brak poczucia bezpieczeństwa, stabilności, a także — co wydaje się oczywiste — strach przed wizją nadchodzącego kryzysu — takie oto uczucia według badań wykonanych na zlecenie Polskiego Funduszu Rozwoju wyzwoliła w nas pandemia koronawirusa. To z jednej strony, ale z drugiej — wielu z nas zaczęło doceniać to, co mamy, najprostsze rzeczy, których wcześniej nie docenialiśmy. To na przykład relacje z innymi ludźmi, sporo się też nauczyliśmy, na przykład tego, żeby być elastycznym. Pytanie, czy to już w nas i z nami zostanie nawet, wtedy kiedy ta pandemia wreszcie się skończy?
Jakub Macewicz: Trudno o jednoznaczne odpowiedzi. Myślę, że taki trwały ślad na pewno pozostanie, natomiast w jakim stopniu to będą zmiany głębokie i długotrwałe, jest jeszcze trochę za wcześnie, żeby o tym mówić.
Myślę, że pozostanie dbałość o zasady higieny, być może dystans społeczny i tak dalej, ale też jeszcze nie do końca zobaczyliśmy wszystkie efekty, które lock down przyniósł. Okazuje się, że podczas lock downu różne tematy, z którymi się wielu z nas mierzyło, w jakimś sensie one zostały uwypuklone i dopiero teraz tak naprawdę zaczynamy się mierzyć, czy widzieć z jakąś większą wyrazistością to, co było jakimś naszym problemem, to co nas dotykało, ale z różnych powodów jakoś było łatwiej to pomijać.
Na przykład?
Jeżeli ktoś doświadczał jakichś intensywnych problemów, na przykład w tym, jak mu się układało w relacjach rodzinnych w domu, może być tak, że są trudności, ale jeżeli jesteśmy skazani trochę na siebie i nie wychodzimy z domu i nie mamy takiej przestrzeni jak praca, szkoła, czy chociażby czegoś takiego prozaicznego jak zakupy i miejsca, gdzie możemy trochę odetchnąć od tego napięcia, które jest w domu, to te sprawy też się nasilały.
I też zupełnie odwrotnie — jest wiele osób, które mówią, że "właściwie to w czasie lock downu to mi się całkiem podobało, bo to, co było dla mnie trudne na co dzień, czyli wchodzenie w relacje, kontakt z ludźmi, ja się w tym nie czuję do końca naturalnie i swobodnie, to mi w sumie pasowało, że mogę pracować na odległość, że nie muszę się tyle z ludźmi spotykać". Można powiedzieć, że ten lock down był dla takich osób może nie wybawieniem, ale czymś, co powitały z zadowoleniem i ulgą, ale w momencie, kiedy te restrykcje zaczęły być luzowane, to się okazało, że coś, co od zawsze dla takiej osoby było jakimś tematem nie najłatwiejszym, nagle wraca i to trudne doświadczenie jest mocniejsze. Jak mówię o tym czasie lock downu to myślę, że to była taka soczewka, która pokazała, że problemy, które często były i tak, one w pewnym sensie uległy wzmocnieniu, jak pod lupą zobaczyliśmy to wyraźniej.
I których problemów wiele na przykład małżeństw by nie przetrwało, bo się małżeństwa też porozpadały z tego powodu, więc to też pokazało, jak sobie radzimy w różnych sytuacjach kryzysowych. Z lock downu wyszliśmy, ale pandemia nie odpuszcza. Te uczucia, które pojawiały się w marcu, czyli ten strach, lęk, powrócił?
Trudno, żeby trochę nie wrócił, ale ja myślę, że to jest jednak w innym wydaniu. Lęk jest ten sam i nie jest ten sam. W marcu my rzeczywiście na tamten moment bardzo adekwatnie zareagowaliśmy, bo informacje z zagranicy były takie, jakie były. Później się okazało, że to, co się działo w Polsce, nie było aż tak poważne, te statystyki nie były takie jak w wielu innych krajach. Myślę, że my się trochę do tego przyzwyczailiśmy, nie sposób jest żyć w takim lęku ciągle, to utrudnia funkcjonowanie. W pewnym sensie temat wraca, ale myślę, że my będziemy jako społeczeństwo mniej reaktywni, mniej będziemy lękiem reagować, bo nie da się w wysokim poziomie lęku ciągle funkcjonować.
Wracając do tych badań, od których zaczęliśmy — czy wyjdziemy z tego poobijani, okaleczeni, czy wręcz przeciwnie — silniejsi, bogatsi o pewne doświadczenia, pewne nawyki, które potem nam się przydadzą w innych sytuacjach kryzysowych?
Tak jak patrzę na te wyniki badań, gdzie wychodzi na to, że nauczyliśmy się, żeby doceniać małe rzeczy, że rodzina jest najważniejsza — mi się wydaje, że to jest jakaś cenna sprawa, ale zastanawiam się ile z tego, to są deklaracje, które wynikają z badań, a w jakim stopniu to jest rzeczywiście coś, co my w praktyce potrafimy zastosować. Myślę, że no niestety rozdźwięk może być duży. Zastanawiam się też, jak dalece to jest sposób, w jaki my sobie radzimy z tym niepokojem i lękiem, tą obawą o przyszłość, że mówimy sobie — nie zastanawiaj się, jak to będzie, liczy się tylko to, co masz tutaj i teraz — i to na pewnym poziomie jest sensowne, żeby nie uciekać od tematu w jakiejś zaprzeczenie, tylko widzenie całego obrazu sytuacji, że są rzeczy, na które nie mamy wpływu, ale są też rzeczy, które mnie otaczają, które są dobre i pozytywne w moim życiu. Mnie się nie wydaje, że to jakoś szczególnie złe podejście.
A te nowe umiejętności — elastyczność, przystosowanie się do nowych warunków — to się może przydać?
Tak, ja bym powiedział, że w ogóle nawet bez COVID-u dla naszego zdrowia psychicznego i tego, żebyśmy dobrze funkcjonowali, to ta elastyczność zawsze nam się przydaje. Takie sztywne reagowanie na ludzi, na sytuacje, które się nam przydarzają — można powiedzieć, że ono nam nie służy. Bo życie jest bogatsze, niż my lubimy przyznawać i jeżeli mamy w sobie taką gotowość na to, żeby w zależności od tego, jaka to jest sytuacja, w jakim się zdarza czasie, w jakim otoczeniu, czego dotyczy, mieć w sobie właśnie tę elastyczność po to, żeby móc różnie reagować. Bo jeżeli my za każdym razem mamy tę sztywność w sobie i nie umiemy się łatwo adaptować, to szkodzi to przede wszystkim nam. Myślę, że ta elastyczność jest na pewno czymś, co może być pozytywnym efektem, ale jest wtedy we mnie też taka obawa, jak o tym mówię, że jeżeli się zrobi z niej taką główną cnotę, to też może być taka obosieczna broń, że zawsze będzie się od nas oczekiwało, że zawsze się będziemy do wszystkiego dostosowywać, tylko dlatego, że jest COVID, to jest zawsze pytanie, z jaką intencją coś jest mówione, robione.
A tu może zadziałać zasada "co nas nie zabije to nas wzmocni"?
Nie lubię tego powiedzenia. Kiedyś usłyszałem i jakoś się z tym zgadzam, że co mnie nie zabija, to mnie nie zabija, natomiast nie wierzę w to, że to, co mnie nie zabija, to koniecznie mnie wzmacnia, bo każdy z nas w różny sposób na podobną sytuację może zareagować. Jeden z nas na coś trudnego zareaguje tak, że to będzie coś, z czym sobie poradzi i to go wzmocni jakoś i nada mu siłę, bo o tym było to powiedzenie, ale wyobrażam sobie też, że wiele sytuacji może być zbyt trudnych dla kogoś i on czy ona je jakoś przetrwają, ale to będzie tak traumatyzujące, że to nie będzie wzmocniona osoba, tylko to będzie osoba, która przeżyła, ale na której ta sprawa ma swój jakiś ciągle niszczący wpływ. Dlatego po prostu myślę, że to jest zbyt proste powiedzieć, że, to co mnie nie zabiło, to mnie wzmocniło.
Myślę, że ten kryzys, z którym teraz mamy do czynienia nieporównywalny z żadnymi innymi będzie przedmiotem wielu badań i tak naprawdę za parę dobrych miesięcy zobaczymy, jak z tego wyszliśmy.
Albo lat.
Bardzo dziękuję.